Nawet jeśli w najbliższych dniach do porozumienia z wierzycielami dojdzie, prawdopodobnie nie będzie ono stanowiło przełomu, lecz raczej kontynuację. I to pod warunkiem, że zostanie ono przyjęte przez grecki parlament.
Negocjacyjna schizofrenia
Przypominające odbijanie piłeczki negocjacje między greckimi władzami a wierzycielami nabrały w ostatnich dniach przyspieszenia. Nie polegało ono jednak na zbliżaniu się do rozwiązania problemów, ale na zwiększeniu tempa, z jakim piłeczka ląduje raz po jednej, raz po drugiej stronie boiska. Co gorsza, większość uczestników tej gry zdaje się nie dostrzegać, że trzymanie się dotychczasowych jej zasad nie prowadzi do rozstrzygnięcia, które mogłoby przerwać trwający już sześć lat chocholi taniec i dać Grecji realną szansę wyjścia z kłopotów. Wydaje się, że wierzyciele zbyt mocno koncentrują się na tym, by odzyskać pieniądze, nie zważając na warunki, które muszą być spełnione, by stało się to realne. W dodatku, w rozmowach ostatniej szansy, prowadzonych między innymi w środę, spierano się o takie pryncypia jak to, czy Grecy mają przeznaczyć 200 czy 400 mln euro na wydatki związane z wojskiem oraz czy obniżona stawka VAT ma obejmować usługi gastronomiczne, czy nie. Kwestie dotyczące tego, co zrobić, by grecka gospodarka zaczęła się rozwijać, generując dochody pozwalające na poprawę stanu finansów i spłatę zadłużenia oraz tego, czy góra długów, jaką dźwiga, ostatecznie jej nie przygniecie i jest w ogóle możliwa do spłacenia, nie były zbyt mocno eksponowane.
Co więcej, drużyna występująca po stronie wierzycieli coraz bardziej różnicuje styl gry, czyniąc widowisko coraz bardziej schizofrenicznym. O ile można się doszukać jakiegoś rodzaju spójności między stawianiem Grecji pod ścianą przez głównych negocjatorów z jednej strony a dyskretnym zasilaniem jej pieniędzmi przez EBC w ramach wspierających płynność pożyczek z drugiej, to MFW próbuje wpłynąć na zmianę strategii rozgrywki. Pierwszym tego sygnałem było wycofanie 11 czerwca swoich negocjatorów i wyraźny przekaz, że następuje to w efekcie frustracji zarówno postawą Grecji, jak i przedstawicieli strefy euro oraz negocjacyjnym chaosem. Przekaz ten został wzmocniony w ostatnią środę, gdy Christine Lagarde wyraźnie stwierdziła, że wierzyciele muszą wziąć pod uwagę opcję redukcji długu Grecji, a Grecja nie może ratować sytuacji, podwyższając podatki, podkreślając także konieczność zastosowania rozwiązań zapewniających trwały wzrost gospodarczy.
Sytuację dodatkowo komplikuje niepewność, czy rozwiązania przyjęte w ewentualnym porozumieniu zaakceptuje grecki parlament, tym bardziej widząc na ulicach demonstrantów oskarżających nowy rząd o to, że ich oszukał.
Rynki finansowe też niekonsekwentne
Spójnej reakcji na przebieg negocjacji z Grecją próżno doszukać się na rynkach finansowych. O ile pierwszą, trwającą od połowy kwietnia do połowy maja spadkową falę na głównych giełdach europejskich trudno jednoznacznie łączyć z zamieszaniem wokół Grecji, to jej kontynuacja w kolejnych tygodniach wyraźnie związana jest już z obawami przed Grexitem. Jednak w tym czasie, gdy DAX zaliczał sięgającą niemal 7,5 proc. zniżkę, kurs euro poszedł w górę z niespełna 1,09 do ponad 1,13 dolara. Inwestorzy działający na rynku walutowym, odmiennie niż posiadacze akcji, zupełnie nie przejmowali się greckimi perturbacjami, które przecież mogły doprowadzić do poważnych konsekwencji dla całej strefy euro. Co więcej, nie zareagowali na informację o nowych propozycjach przedstawicieli Grecji, która doprowadziła do euforii na giełdach w Paryżu i Frankfurcie na sesji 22 czerwca i mniej dynamicznej jej kontynuacji następnego dnia. Za to 23 czerwca, czyli dzień przed odrzuceniem przez europejskich negocjatorów greckich pomysłów, kurs euro spadł aż o 1,5 proc.