Zachodni kapitał skolonizował Polskę, podobnie jak inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej. Z tą zależnością trzeba zerwać, przywrócić Polsce podmiotowość. To diagnoza, którą wielokrotnie – w exposé, ale też w wywiadach i publicznych wystąpieniach – formułował premier Mateusz Morawiecki. Powoływał się przy tym na znanego ekonomistę Thomasa Piketty'ego, który w jednej ze swoich prac zaliczył Polskę do państw będących „w posiadaniu zagranicy". Ta diagnoza leży z kolei u źródeł takich decyzji rządów PiS jak „repolonizacja" banków, utworzenie spółki ElectroMobility Poland, która ma opracować polski samochód elektryczny, a w pewnym stopniu nawet faworyzowania mikro– i małych firm, których głównym atutem jest to, że na ogół nie są zagraniczne.
Czy szeroko rozumiana polityka gospodarcza PiS, która w dużej mierze pozostaje w sferze deklaracji, rzeczywiście zapewni Polsce większą autonomię? Dyplomatyczna odpowiedź brzmi: jest za wcześnie, aby wyrokować. Tymczasem wydaje się, że polska gospodarka w pewnych wymiarach faktycznie uniezależnia się od zagranicy, szczególnie zaś Niemiec, które są naszym najważniejszym partnerem handlowym i głównym źródłem zagranicznych inwestycji. Gdyby to zjawisko okazało się trwałe, mogłoby mieć poważne implikacje polityczne. Osłabienie więzi gospodarczych z zachodnim sąsiadem mogłoby na przykład ośmielić rząd do bardziej konfrontacyjnej postawy w stosunkach z UE. Przede wszystkim jednak byłoby kolejnym argumentem – choć tych rządowi PiS raczej nie trzeba – przeciwko przyjmowaniu euro. Bilans kosztów i korzyści wyzbycia się przez kraj własnej waluty i autonomicznej polityki pieniężnej w dużej mierze zależy bowiem od tego, na ile jego gospodarka upodobniła się do gospodarki unii walutowej, czyli od stopnia tzw. realnej konwergencji.
Regionalne rozluźnienie
Wymowną ilustrację tego, jak rozbiegły się ostatnio drogi polskiej i niemieckiej gospodarki, zamieścili niedawno na Twitterze ekonomiści z mBanku. Zauważyli, że w III kwartale 2019 r. korelacja rocznego tempa wzrostu PKB Polski i rocznego tempa wzrostu PKB Niemiec z poprzednich czterech do sześciu lat była niemal zerowa. Tymczasem jeszcze na przełomie 2015 i 2016 r. korelacja z poprzednich kilku lat sięgała 80 proc.
Oczywiście, taki sposób pomiaru stopnia zbieżności cykli koniunkturalnych nad Wisłą i nad Renem nie spełnia rygorów nauki. Nie warto więc przykładać dużej wagi do tego, jaka konkretnie ta korelacja obecnie jest. O tym jednak, że zależność Polski od Niemiec ostatnio zmalała, są przekonani nawet badacze, którzy profesjonalnie zajmują się tym zagadnieniem. – Zwykła analiza wzrokowa dynamiki PKB może również prowadzić do tezy o desynchronizacji cykli pomiędzy gospodarkami Europy Środkowo-Wschodniej a krajami starej Unii, zwłaszcza Niemcami – mówi „Parkietowi" prof. Maria Drozdowicz Bieć ze Szkoły Głównej Handlowej, założycielka Biura Inwestycji i Cykli Koniunkturalnych (BIEC). Na takich właśnie „wzrokowych analizach" opiera się dyskusja na temat nadzwyczajnej odporności polskiej gospodarki na spowolnienie nad Renem, powracająca regularnie po danych o produkcji przemysłowej.