Analitycy Goldman Sachs twierdzą, że można już zapomnieć o kontynuacji hossy w USA. „Po 11 latach, 13-proc. annualizowanym wzroście zysków i 16 -proc. annualizowanej zwyżce od dna do szczytu, spodziewamy się, że rynek byka na indeksie S&P 500 wkrótce się skończy" – piszą eksperci Goldmana. Ich nowy cel dla tego indeksu na połowę roku to 2450 pkt, czyli o 15 proc. mniej od poziomu z wtorkowego zamknięcia. S&P 500 zyskał we wtorek 4,9 proc., ale w środę rozpoczął sesję od spadku o 2,4 proc. Sytuacja na giełdach europejskich również była nerwowa. W środę po południu większość indeksów ze Starego Kontynentu spadała.
Torsten Slok, główny ekonomista Deutsche Bank Securities, twierdzi, że wciąż jest zbyt wcześnie, by kupować akcje. To, jak rozwinie się sytuacja na rynkach, będzie zależało w ogromnym stopniu od tego, co się wydarzy w USA. – Jeśli w USA nie będzie stabilizacji, to trudno myśleć o znaczącej stabilizacji w innych częściach świata – uważa Slok.
Bankowa szarża
Inwestorów próbował uspokajać w środę Bank Anglii, tnąc rano (poza swoim wyznaczonym posiedzeniem) swoją główną stopę procentową o 50 pb., czyli do 0,25 proc. Ogłosił również wart 100 mld funtów program tanich pożyczek skierowany do małych przedsiębiorstw. Tymczasem Rishi Sunak, brytyjski kanclerz skarbu, ogłosił pakiet wsparcia dla gospodarki wart 30 mld funtów.
Mark Carney, kończący wkrótce swoją kadencję prezes Banku Anglii, zapewnił na konferencji prasowej, że obecny kryzys nie wygląda na powtórkę z 2008 r. – O ile obecnie mamy problem ze zdrowiem publicznym oraz podażą i popytem, o tyle wtedy mieliśmy problem z sektorem finansowym – stwierdził Carney. Dodał jednak, że w razie potrzeby Bank Anglii może ściąć stopy procentowe jeszcze mocniej. Brytyjski indeks FTSE 100 zyskiwał w reakcji na cięcie stóp 2 proc., ale kilka godzin później już spadał.
Christine Lagarde, prezes Europejskiego Banku Centralnego, ostrzegła, że jeśli państwa UE nie podejmą skoordynowanych działań mających powstrzymać epidemię koronawirusa, to Europa może ryzykować „scenariusz, który będzie wielu z nas przypominał wielki kryzys finansowy z 2008 roku".