W czasach kryzysu należy wystrzegać się przede wszystkim złych doradców. A brytyjski premier Boris Johnson miał ich wyjątkowo fatalnych. Gdy pandemia koronawirusa rozwijała się w Europie w marcu, przekonywali go, że zagrożenie jest niewielkie. Dominic Cummings, główny strateg polityczny premiera, mówił mu, że należy przede wszystkim chronić gospodarkę i czekać, aż większość brytyjskiej populacji nabierze „stadnej odporności" na Covid-19. Cummings zaprzeczał później, by argumentował wówczas, że „zginie tylko trochę starych ludzi", ale w jego radach czuć było wyraźny posmak XIX-wiecznego darwinizmu społecznego. Rząd zaczął zmieniać zdanie dopiero od 12 marca, gdy premier zalecił narodowi dystansowanie społeczne. Cztery dni później do rządu trafił raport ekspertów z Imperialnej i Londyńskiej Szkoły Higieny oraz Medycyny Tropikalnej. Opracowanie to mówiło, że jeśli władze nie zmienią polityki i poprzestaną tylko na zaleceniach dla ludności, to Covid-19 zabije 250 tys. Brytyjczyków. Gdyby nie wprowadzono żadnych środków zapobiegawczych, zgonów byłoby 510 tys. Kilka godzin później premier Johnson wezwał Brytyjczyków, by pracowali z domów i unikali pubów oraz restauracji. Dopiero jednak 23 marca wieczorem ogłosił wprowadzenie kwarantanny. 27 marca wykryto u premiera Covid-19. Komunikat na wypadek jego śmierci był już gotowy, ale Johnson wyzdrowiał i wrócił do pracy. Teraz bardzo ostrożnie podchodzi do kwestii znoszenia restrykcji i wskazuje, że uniknięto najgorszego scenariusza. Jego kraj poniósł jednak wielkie straty. Według oficjalnych danych, ponad 30 tys. Brytyjczyków zmarło na Covid-19. (Te dane są pewnie niepełne. Od początku roku do 24 kwietnia było bowiem w Wielkiej Brytanii o 42 ty. zgonów więcej ponad wieloletnią, sezonową „normę".) PKB spadł w pierwszym kwartale o 2 proc. kw./kw., co było jego największym spadkiem od końcówki kryzysowego 2008 r. A przecież restrykcje gospodarcze obowiązywały dopiero w ostatnim tygodniu marca! Wszystko wskazuje na to, że gospodarka skurczy się w drugim kwartale jeszcze bardziej, Bank Anglii zaś spodziewa się, że cały 2020 r. przyniesie spadek PKB o 14 proc. To może być największy wstrząs gospodarczy od XVIII wieku.
„Brytyjska wyjątkowość przyniosła wyjątkowe skutki. Mamy zarówno szokująco dużą liczbę zgonów, których mogliśmy uniknąć, jak i ogromne straty gospodarcze, do których nie musiało dojść. Wybór pomiędzy ocalaniem życia ludzi a miejsc pracy – zawsze fałszywa alternatywa – nie oszczędził ich obu" – podsumował brytyjską strategię Ambrose Evans-Pritchard, publicysta dziennika „The Telegraph".
Szacowanie załamania
Średnia prognoz analityków zebranych przez agencję Bloomberga mówi, że brytyjski PKB spadnie w drugim kwartale o 13 proc. kw./kw. Najbardziej optymistyczna (spośród prognoz powstałych od początku kwietnia) przewiduje spadek PKB o zaledwie 1 proc. Najbardziej pesymistyczna, autorstwa analityków Barclaysa, mówi o tąpnięciu o 20,5 proc. Prognozy na trzeci kwartał są rozstrzelone od spadku o 0,2 proc. do wzrostu o 20,6 proc., a na czwarty kwartał od zwyżki od 0,2 proc. do wzrostu o 8,5 proc. Postawienie trafnej prognozy przypomina łapanie kuli karabinowej w locie. Większość analityków zgadza się jednak, że odrobienie strat po pandemii może zająć brytyjskiej gospodarce dużo czasu.
„Kwiecień był prawdopodobnie dla gospodarki najgorszym okresem i jest możliwe, że PKB będzie znów rósł w maju i w czerwcu. Jest jednak jasne, że restrykcje będą luzowane stopniowo, a ograniczenia związane z dystansowaniem społecznym będą przeszkadzać biznesowi w produkowaniu w takich ilościach co zwykle i będą też powstrzymywać gospodarstwa domowe przed zwiększaniem wydatków przez wiele miesięcy. PKB może pozostać więc na poziomie niższym od normalnego dłużej niż się spodziewaliśmy. A to sugeruje, że ożywienie gospodarcze mniej będzie wyglądać jak szybki skok, a bardziej będzie miało kształt litery U" – piszą analitycy Capital Economics.