Brytyjski premier Boris Johnson po raz kolejny pokazał, że w kwestii brexitu nie ma dla niego żadnych granic. Po tym, jak negocjacje z Brukselą w sprawie umowy handlowej między Wielką Brytanią a UE ugrzęzły w martwym punkcie, wyznaczył Unii czas do 15 października na wypracowanie porozumienia. Oznacza to, że po zakończeniu brexitowego okresu przejściowego (kończącego się 31 grudnia 2020 r.) relacje między UE a Wielką Brytanią mogą się już opierać tylko na uznaniowych i nieprzewidywalnych decyzjach władz w Londynie i w Brukseli. Oraz oczywiście na zasadach obowiązujących wewnątrz Światowej Organizacji Handlu (WTO).
Premier Johnson dodatkowo sprowokował unijnych decydentów, przedstawiając projekt ustawy o rynku wewnętrznym naruszający porozumienie, na podstawie którego Wielka Brytania wyszła z Unii. Ustawa ta ma oficjalnie zapewnić swobodę handlu pomiędzy poszczególnymi częściami składowymi Zjednoczonego Królestwa, a wzbudza ogromne kontrowersje, gdyż pozwala rządowi złamać punkty porozumienia brexitowego dotyczące Irlandii Płn. i jej granicy celnej.
Ustawa została już przyjęta w pierwszym czytaniu przez Izbę Gmin, a w tym tygodniu są spodziewane głosowania nad poprawkami do niej. Jedna z tych poprawek, zgłoszona przez grupę deputowanych rządzącej Partii Konserwatywnej, którzy nie chcąc zaostrzać relacji z UE, przewiduje, że ustawa o rynku wewnętrznym nie może być sprzeczna z prawem międzynarodowym, czyli m.in. z porozumieniem brexitowym. Dopiero się przekonany, czy ci konserwatywni rebelianci zdobędą wystarczająco dużo głosów, by ją przeforsować (pojawiły się przecieki, że Johnson doszedł z nimi do porozumienia dzięki obietnicy, że odda w ręce parlamentu decyzję, kiedy wdrożyć najbardziej kontrowersyjne zapisy ustawy o rynku wewnętrznym).
Najbliższe tygodnie w parlamencie brytyjskim powinny obfitować w intrygi, proceduralne gry i zwroty akcji. UE znów będzie miała niewielki wpływ na tę rozgrywkę. Brytyjską ustawę może zaskarżyć do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze. Wyrok tego sądu zapadłby jednak po paru latach (zapewne wówczas, gdy już mało kto będzie pamiętał, czego dotyczył spór) i byłby bardzo trudny do wyegzekwowania. Premier Johnson lubi stawiać przeciwników przed faktami dokonanymi.