Zmiana głównego lokatora Białego Domu wywołuje zrozumiałe nadzieje w Pekinie. Joe Biden jest przecież politykiem o wiele bardziej przewidywalnym niż Donald Trump. Chińscy przywódcy wiedzą to, bo wielokrotnie się spotykali z Bidenem, gdy był wiceprezydentem, a syn prezydenta elekta Hunter robił nawet interesy z państwowymi spółkami z ChRL. Joe Biden, co prawda, nazwał chińskiego prezydenta Xi Jinpinga „bandytą", ale można to uznać za typowe kampanijne zagranie dla części elektoratu. Wcześniej raczej lekceważył on chińską supermocarstwowość. – Chiny nas pokonają? Na Boga, ludzie... Oni nawet nie mogą wykombinować, jak sobie poradzić z tym, że mają ten wielki podział między Morzem Chińskim a górami na wschodzie, tzn. na zachodzie – mówił Biden w 2019 r. Stwierdził też wówczas, że Chiny „nie są konkurencją" dla USA. W Pekinie mogą więc liczyć na to, że nowa amerykańska administracja zaangażuje się w reset relacji politycznych i gospodarczych, podobny jaki ekipa Obamy zapewniła Rosji w latach 2009–2012. Czy jednak zimna wojna pomiędzy USA i Chinami nie rozwinęła się już czasem na tyle, że uniemożliwi trwalsze ocieplenie relacji dwóch supermocarstw?
Ponadpartyjny konsensus
– Ameryka i Chiny dryfują coraz mocniej w stronę konfrontacji i prowadzą swoją dyplomację w sposób coraz bardziej konfrontacyjny. Jest niebezpieczeństwo, że pojawi się jakiś kryzys, który wyjdzie poza retorykę i przekształci się w konflikt militarny – stwierdził na konferencji Bloomberg New Economy Forum Henry Kissinger, amerykański sekretarz stanu w latach 1973–1977. Człowiek, który w latach 70. pomagał otwierać komunistyczne Chiny na współpracę z resztą świata, obecnie ostrzega, że światu może grozić konflikt podobny do I wojny światowej, jeśli USA i ChRL nie znajdą pola do współpracy.
Były prezydent USA Bill Clinton stwierdził na tej samej konferencji, że polityka Xi Jinpinga doprowadziła do kryzysu w relacjach amerykańsko-chińskich. – Stary chiński system, który nie był oczywiście demokracją, gwarantował jednak wystarczająco dużo debaty, gry i otwartości, gdyż była regularna wymiana kierownictwa. Teraz wygląda na to, że jedna osoba rządzi Chinami i chce zostać na tym stanowisku przez całe życie, by zmieniać różne rzeczy – powiedział Clinton.
Przez ostatnie cztery lata to Donald Trump, a nie Xi Jinping, był najczęściej wskazywany jako główny winowajca konfrontacji amerykańsko-chińskiej. Administracja Trumpa rozpoczęła przecież wojnę handlową z Chinami, nałożyła sankcje na szereg chińskich spółek i pozbawiła Hongkong przywilejów handlowych. Media rzadko zwracały uwagę na to, że wiele z działań administracji wymierzonych w Chiny miało ponadpartyjne poparcie. Ustawa odpowiadająca na naruszanie przez Chiny autonomii Hongkongu została przyjęta niemal jednogłośnie w Kongresie. Sankcje za prześladowania Ujgurów miały silne poparcie zarówno wśród republikanów, jak i wśród demokratów. Obie partie widzą też chińskie zagrożenie w sektorze nowych technologii. „Huawei i ZTE stanowią wyraźne zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa narodowego oraz rozwoju sieci 5G. Powinny być zakazane. Musimy wyznaczyć granicę: zagraniczni przeciwnicy muszą być powstrzymani przed udziałem w naszej infrastrukturze krytycznej i sieciach komunikacyjnych" – pisał demokratyczny senator Richard Blumenthal.