Pekin i Waszyngton czeka nowy reset czy dalsza konfrontacja?

Choć Joe Biden był dawniej miękki wobec Państwa Środka, to jego administracja może w dużym stopniu kontynuować kurs wyznaczony przez Trumpa. Supermocarstwa dzieli bowiem zbyt wiele.

Publikacja: 21.11.2020 14:05

Chiński prezydent Xi Jinping spotkał się z Joe Bidenem m.in. w lutym 2012 r. w Białym Domu. Biden by

Chiński prezydent Xi Jinping spotkał się z Joe Bidenem m.in. w lutym 2012 r. w Białym Domu. Biden był wówczas wiceprezydentem w administracji Obamy i deklarował, że USA i Chiny powinny wzmocnić swoją współpracę. Zarzucono mu, że w tamtych latach zbyt miękko podchodził m.in. do kwestii agresywnych działań Chin na Morzu Południowo-Chińskim.

Foto: Bloomberg

Zmiana głównego lokatora Białego Domu wywołuje zrozumiałe nadzieje w Pekinie. Joe Biden jest przecież politykiem o wiele bardziej przewidywalnym niż Donald Trump. Chińscy przywódcy wiedzą to, bo wielokrotnie się spotykali z Bidenem, gdy był wiceprezydentem, a syn prezydenta elekta Hunter robił nawet interesy z państwowymi spółkami z ChRL. Joe Biden, co prawda, nazwał chińskiego prezydenta Xi Jinpinga „bandytą", ale można to uznać za typowe kampanijne zagranie dla części elektoratu. Wcześniej raczej lekceważył on chińską supermocarstwowość. – Chiny nas pokonają? Na Boga, ludzie... Oni nawet nie mogą wykombinować, jak sobie poradzić z tym, że mają ten wielki podział między Morzem Chińskim a górami na wschodzie, tzn. na zachodzie – mówił Biden w 2019 r. Stwierdził też wówczas, że Chiny „nie są konkurencją" dla USA. W Pekinie mogą więc liczyć na to, że nowa amerykańska administracja zaangażuje się w reset relacji politycznych i gospodarczych, podobny jaki ekipa Obamy zapewniła Rosji w latach 2009–2012. Czy jednak zimna wojna pomiędzy USA i Chinami nie rozwinęła się już czasem na tyle, że uniemożliwi trwalsze ocieplenie relacji dwóch supermocarstw?

Ponadpartyjny konsensus

– Ameryka i Chiny dryfują coraz mocniej w stronę konfrontacji i prowadzą swoją dyplomację w sposób coraz bardziej konfrontacyjny. Jest niebezpieczeństwo, że pojawi się jakiś kryzys, który wyjdzie poza retorykę i przekształci się w konflikt militarny – stwierdził na konferencji Bloomberg New Economy Forum Henry Kissinger, amerykański sekretarz stanu w latach 1973–1977. Człowiek, który w latach 70. pomagał otwierać komunistyczne Chiny na współpracę z resztą świata, obecnie ostrzega, że światu może grozić konflikt podobny do I wojny światowej, jeśli USA i ChRL nie znajdą pola do współpracy.

Były prezydent USA Bill Clinton stwierdził na tej samej konferencji, że polityka Xi Jinpinga doprowadziła do kryzysu w relacjach amerykańsko-chińskich. – Stary chiński system, który nie był oczywiście demokracją, gwarantował jednak wystarczająco dużo debaty, gry i otwartości, gdyż była regularna wymiana kierownictwa. Teraz wygląda na to, że jedna osoba rządzi Chinami i chce zostać na tym stanowisku przez całe życie, by zmieniać różne rzeczy – powiedział Clinton.

Przez ostatnie cztery lata to Donald Trump, a nie Xi Jinping, był najczęściej wskazywany jako główny winowajca konfrontacji amerykańsko-chińskiej. Administracja Trumpa rozpoczęła przecież wojnę handlową z Chinami, nałożyła sankcje na szereg chińskich spółek i pozbawiła Hongkong przywilejów handlowych. Media rzadko zwracały uwagę na to, że wiele z działań administracji wymierzonych w Chiny miało ponadpartyjne poparcie. Ustawa odpowiadająca na naruszanie przez Chiny autonomii Hongkongu została przyjęta niemal jednogłośnie w Kongresie. Sankcje za prześladowania Ujgurów miały silne poparcie zarówno wśród republikanów, jak i wśród demokratów. Obie partie widzą też chińskie zagrożenie w sektorze nowych technologii. „Huawei i ZTE stanowią wyraźne zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa narodowego oraz rozwoju sieci 5G. Powinny być zakazane. Musimy wyznaczyć granicę: zagraniczni przeciwnicy muszą być powstrzymani przed udziałem w naszej infrastrukturze krytycznej i sieciach komunikacyjnych" – pisał demokratyczny senator Richard Blumenthal.

GG Parkiet

– Joe Biden będzie w znacznej mierze kontynuował linię Donalda Trumpa. Demokraci i republikanie spierają się o wiele kwestii, ale akurat w odniesieniu do Chin panuje między nimi zgoda – oba ugrupowania traktują Pekin jako głównego rywala Waszyngtonu. Stoją na stanowisku, iż Ameryka powinna podjąć cały szereg działań, aby powstrzymać rozwój chińskiej potęgi – mówi „Parkietowi" Stanisław Niewiński, analityk RODM Opole.

Choć polityka handlowa administracji Trumpa wzbudzała ogromne kontrowersje, to niektórzy prezesi spółek z Doliny Krzemowej (wspierający finansowo demokratów) anonimowo przyznawali, że kibicują Trumpowi w wojnie technologicznej z Chinami. Wojna ta nie była bowiem kaprysem Trumpa, ale wzięła się z obaw dotyczących chińskiej ekspansji technologicznej, masowej kradzieży amerykańskiej własności intelektualnej oraz innych praktyk zaburzających zdrową konkurencję. Amerykanów szczególnie mogą niepokoić plany chińskiego rządu (np. plan strategicznych branż wschodzących) przewidujące zdobycie supremacji technologicznej przez ChRL w przyszłościowych sektorach gospodarki. – Chiny widzą to nie tylko jako priorytet gospodarczy, ale też jako imperatyw bezpieczeństwa narodowego. To doprowadzi do konfliktu lub będzie źródłem ostrej konkurencji z USA – uważa Vincent Zhu, analityk Rhodium Group.

GG Parkiet

Nawet sama idea wojny handlowej z Chinami przestała już być tabu. Były prezydent Barack Obama tłumaczy się w swoich niedawno wydanych wspomnieniach „A Promised Land", że nie mógł przeciwstawić się „merkantylistycznym praktykom Chin łamiącym międzynarodowe reguły handlowe", gdyż gospodarka USA była po kryzysie za słaba, by poradzić sobie z wojną handlową. Również niektórzy dawni doradcy Obamy wykazują niechęć wobec Chin.

– Biden będzie miał wielu doradców, którzy pracowali wcześniej z Obamą, ale mieli oni inne spojrzenie na Chiny. Oni teraz nie chcą powtarzać podejścia Obamy. Chcą być twardsi – wskazuje Shen Dingli,wykładowca Centrum Studiów Amerykańskich na szanghajskim Uniwersytecie Fudan.

Co może się więc realnie zmienić w podejściu USA wobec Chin? – Nowy prezydent będzie dążył do okiełznania Chin. Różnica między nim a Donaldem Trumpem na płaszczyźnie polityki wobec Chin będzie najpewniej polegała głównie na doborze nieco innych narzędzi. W przeciwieństwie do Donalda Trumpa administracja demokratyczna postara się włączyć w swoje antychińskie działania inne ważne ośrodki siły, m.in. głównych państw UE, Indii czy Japonii itd. Zapewne Amerykanie będą rozwijać formułę Quad (USA, Australia, Indie i Japonia). Niewykluczone, że Waszyngton rozważy powrót swojej partycypacji w regionalnych inicjatywach o wolnym handlu (TTIP, TP). Ameryka będzie nadal rywalizować z Chinami, ale w formie bardziej multilateralnej – uważa Niewiński.

Można się też spodziewać, że nowa administracja postawi na reset w relacjach z Niemcami i Unią Europejską. Próba ich mocniejszego wciągnięcia w konfrontację z Chinami może się okazać jednak zbyt trudna. Koniunktura gospodarcza w Niemczech zbyt mocno zależy bowiem od eksportu do Chin, a część państw strefy euro może żywić zbyt duże nadzieje na to, że chiński kapitał pomoże im odbudować gospodarki po kryzysie. Skoro państwa Europy Zachodniej nie mogły się pogodzić z amerykańskim ostrym kursem nawet wobec stosunkowo biednego Iranu czy Rosji, to trudno oczekiwać ich entuzjazmu wobec konfrontacji z Chinami.

Bagaż doświadczeń

Nie zapominajmy też, że do 20 stycznia 2021 r. Stanami Zjednoczonymi nadal będzie rządził Donald Trump. I według serwisu Axios planuje on na ostatnie tygodnie swojej administracji zaostrzenie kursu wobec Chin. Prezydent ma do dyspozycji szereg środków nacisku na ChRL. Jego urzędnicy mogą wpisać na czarną listę kolejne chińskie spółki i zakazać amerykańskim inwestorom posiadania ich akcji. Mogą też sięgnąć po sankcje, np. wobec chińskich koncernów naftowych handlujących z Iranem. Administracja może też wycofać się z porozumienia handlowego pierwszej fazy, co oznaczałoby podwyżkę ceł na część chińskich produktów. Zostawi więc spuściznę, z którą będzie już na starcie musiała się mierzyć nowa ekipa.

– O ile Pekin nie zmieni kursu i nie stanie się bardziej odpowiedzialnym graczem na scenie globalnej, to przyszli prezydenci USA będą uznawać cofanie historycznych decyzji prezydenta Trumpa za samobójcze politycznie – twierdzi John Ullyot, rzecznik amerykańskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego.

Wielokrotnie zdarzało się już, że decyzje podejmowane przez poprzednie administracje mocno ograniczały swobodę manewru nowych prezydentów. Bush zostawił Obamie wojny na Bliskim Wschodzie i kryzys finansowy. Obama pozostawił zaś Trumpowi jeszcze większy bliskowschodni chaos i konfrontację z Rosją. Trump był od samego początku posądzany o sympatie wobec Putina, a czasem wręcz kreowany w mediach na rosyjskiego agenta. W takich warunkach nie mógł ocieplać relacji z Rosją, nawet gdyby chciał to robić. Jego administracja zaostrzała więc sankcje uderzające w Rosję. Joe Bidenowi, często oskarżanemu o dawną miękkość wobec Pekinu, też może więc być trudno wykazać słabość w relacjach z Chinami.

Gospodarka światowa
EBC skazany na kolejne cięcia stóp
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka światowa
EBC znów obciął stopę depozytową o 25 pb. Nowe prognozy wzrostu PKB
Gospodarka światowa
Szwajcarski bank centralny mocno tnie stopy
Gospodarka światowa
Zielone światło do cięcia stóp
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka światowa
Inflacja w USA zgodna z prognozami, Fed może ciąć stopy
Gospodarka światowa
Rządy Trumpa zaowocują wysypem amerykańskich fuzji i przejęć?