Ostatnie tygodnie nie były udane dla chińskich gigantów internetowych. Ich akcje zostały przecenione, a kapitalizacja spadła o dziesiątki miliardów dolarów. Papiery koncernu Alibaba Group, czyli chińskiego odpowiednika Amazona, straciły 13 proc. od październikowego szczytu. Inwestorów zaniepokoiło przede wszystkim zaostrzanie regulacji przez urzędy z Państwa Środka – publikacja nowej listy wytycznych w polityce antymonopolowej. Sygnałem alarmowym było już nagłe zawieszenie na początku listopada oferty publicznej spółki Ant Financial, która ze sprzedaży akcji na giełdach w Szanghaju i Hongkongu chciała uzyskać aż 37 mld USD (byłby to światowy rekord). Do wstrzymania IPO miały się w decydującym stopniu przyczynić ostrzeżenia, które na spółkę nałożyli regulatorzy. Czemu urzędnicy z Chin nagle zaczęli zaostrzać politykę wobec krajowych gigantów cyfrowych? Czym podpadły one rządowi?
Zbyt wielcy, by upaść
Przez ostatnie dwie dekady chińskie władze skupiały się na tym, by zapewnić dobre warunki do rozwoju narodowych czempionów internetowych. Z tego względu (i z uwagi na politykę cenzury informacji) blokowane są w Chinach takie popularne serwisy, jak Facebook, YouTube czy Twitter. W zwolnionej niszy zdołały urosnąć lokalni giganci, tacy jak Tencent czy Baidu. Z czasem zaczęły w Chinach działać podobne procesy jak w USA. Cyfrowi potentaci rośli w siłę, wchłaniając coraz większą część rynku. Przykładem jest Alibaba. Z kapitalizacją ponad 750 mld USD ta platforma kontroluje niemal trzy czwarte sprzedaży internetowej w Chinach i około 20 proc. sprzedaży detalicznej. W ostatnich latach koncern wykupywał też tysiące małych sklepów stacjonarnych.
Największe chińskie firmy internetowe stają się też, podobnie jak ich amerykańskie odpowiedniki, państwami w państwie. Stworzyły wokół swoich imperiów znaczące bariery uderzające w konkurencję. Gdy klienci kupują coś w należących do Alibaby sklepach internetowych Taobao i Tmall czy w sieci sklepów spożywczych Freshippo, nie mają możliwości płacenia za pomocą systemu WeChat Pay stworzonego przez koncern Tencent. WeChat Pay jest bowiem konkurencją dla Allipay, którego operatorem jest Ant Group, „siostrzana" spółka Alibaby. JD.com, wielki sklep internetowy, w którym ma udziały Tencent, nie przyjmuje natomiast płatności za pośrednictwem Allipay. WeChat, komunikator internetowy Tencentu, nie pozwala nawet na wklejanie linków do należących do Alibaby sklepów.
Internetowe giganty potrafią się też odgrywać na klientach, którzy korzystają z usług konkurencji. Galanz Group, największy na świecie producent mikrofalówek, pozwał w zeszłym roku Alibabę do sądu za to, że przekierowywał wyszukiwania dotyczące jego produktów w sklepie internetowym Tmall. Grupa Alibaba zastosowała taki chwyt, gdy Galanz Group zaczęła sprzedawać swoje produkty za pośrednictwem konkurencyjnej witryny Pinduoduo. Często zdarza się, że firmy chcące korzystać z internetowych aplikacji zakupowych dostają zakaz korzystania z aplikacji konkurencji. Tak jest choćby w przypadku restauracji. Rynek dostaw posiłków zamawianych przez internet został z grubsza podzielony między dwie aplikacje: Meituan i Ele.me. W pierwszej ma udziały Tencent, w drugiej Alibaba. Chińscy giganci internetowi wykorzystują też na ogromną skalę dane o zachowaniach swoich klientów, by ich nagradzać lub karać. W swoich aplikacjach oferują np. różne ceny za towary i usługi, zależnie od lojalności klienta. Jeden z dziennikarzy agencji Xinhua w ramach eksperymentu sprawdził za pomocą telefonów trzech różnych marek cenę pokoju hotelowego w tej samej witrynie internetowej. Uzyskał trzy różne ceny.
Wiele spośród tego typu praktyk ma być według nowych wytycznych uznawanych za nadużywanie pozycji rynkowej. – Ma to chronić mniejszych kupców. Mierzą się teraz z wyzwaniami zagrażającymi ich przetrwaniu, a duże platformy, takie jak Meituan, mogą poddawać ich presji – twierdzi Li Chengdong, prezes chińskiego think tanku Haitun.