Mimo niezłego otwarcia notowań niemiecki DAX w ciągu dnia tracił około 1,5 proc., francuski CAC 40 spadał o około 0,5 proc., a węgierski BUX zniżkował o ponad 1 proc. W ogonie europejskiej stawki znowu znalazła się natomiast warszawska giełda. WIG już w poniedziałek stracił około 1 proc., a we wtorek w ciągu sesji spadał nawet o około 3 proc. Tym samym, licząc od początku roku, indeks znowu znalazł się pod kreską.
Słaba postawa Warszawy nie jest wielkim zaskoczeniem. W ostatnich tygodniach można rzec, że stało się to nawet normą. Odstajemy nie tylko od największych rynków, ale także od giełd zaliczanych do grona rozwijających się. Najlepszym tego przykładem jest zachowanie indeksu MSCI Emerging Markets. Ten od początku roku urósł o około 7 proc.
– W momencie, gdy dochodzi na rynkach do korekty, nasze indeksy lecą w dół niczym kamień w wodzie. W umiarkowany sposób skorzystaliśmy z dobrych nastrojów, teraz natomiast, kiedy się one pogorszyły, odczuwamy to dwa razy mocniej – mówi Sobiesław Kozłowski, dyrektor w Noble Securities.
Nerwowość na rynkach rozlewa się jednak nie tylko na rynki wschodzące. Przede wszystkim kolor czerwony znowu zagościł na rynku amerykańskim. Już w poniedziałek mocna przecena dotknęła indeksy z Wall Street. We wtorek na początku notowań ruch ten był kontynuowany. Dość powiedzieć, że indeks Nasdaq tracił około 3 proc. To właśnie on w ostatnich dniach najwięcej traci na wartości. Spadki nie ominęły też S&P 500 oraz Dow Jones. Ten pierwszy w początkowych fragmentach notowań spadał o ponad 1 proc., a drugi o około 0,5 proc.
– Taki układ sił utrzymuje się od kilku dni, kiedy to wyraźnemu wzrostowi uległy rentowności amerykańskich obligacji skarbowych, zmniejszając wyraźnie atrakcyjność najbardziej ryzykownych i spekulacyjnych akcji przy bieżących, nadal historycznie najwyższych wycenach – wskazuje Patryk Zduńczak, analityk BM mBanku. Na czynnik związany z rentownościami obligacji wskazuje też Kozłowski.