Jest na najwyższym poziomie od stycznia 2001 r., czyli od okresu tuż po pęknięciu bańki internetowej. Jest również o ponad połowę wyższy niż średnio dla amerykańskiego rynku w ostatnich 140 latach. To wskazuje, że akcje w USA stały się bardzo drogie.
Widać to również na tle innych zachodnich giełd. Według wyliczeń analityków Barclaysa średni współczynnik CAPE dla 25 rozwiniętych rynków akcji wyniósł w kwietniu 21,6. Barclays liczy CAPE w odniesieniu do indeksów MSCI. Ostatnie jego dane dla poszczególnych rynków są wyliczeniami na końcówkę marca. CAPE dla USA wynosił wówczas 36,8. Niemal tyle samo sięgał wtedy dla Holandii. Na wszystkich innych rynkach rozwiniętych był jednak niższy. Dla Europy wynosił 22,9, dla Niemiec 22,2, dla Japonii 24,3, a dla Wielkiej Brytanii 15,2. O ile na Tajwanie sięgał 32,5, a w Indiach 28,4, o tyle na większości rynków wschodzących CAPE był dużo niższy. Dla Brazylii wynosił 20,8, dla Chin 19,5, dla Polski 10,6, dla Rosji 10,4, a dla Turcji zaledwie 7,8.
Wskaźnik CAPE dla S&P 500 był rekordowy w grudniu 1999 r. Sięgał wtedy aż 44,2, a był to okres tzw. bańki dotcomów. W 2007 r., przed początkiem kryzysu finansowego, dochodził do 27,6, a w 1929 r., czyli tuż przed wielkim kryzysem, wynosił 32,6.
„CAPE nie zawsze był dobrym ostrzeżeniem przed każdym rynkiem niedźwiedzia. Na przykład wygląda na to, że nie ma korelacji pomiędzy CAPE z lutego 2020 r. a skalą strat poniesionych przez rynki akcji w poszczególnych krajach podczas przeceny. Można jednak argumentować, że tamta przecena była związana z surowością lockdownów oraz ograniczona przez stymulację fiskalną i monetarną. To sugeruje, że CAPE może być szczególnie pomocny w ochronie przed rynkami niedźwiedzia spowodowanymi nadmiernymi wycenami, tak jak się to zdarzyło w trakcie bańki internetowej" – pisze Mark Hulbert, znany amerykański niezależny analityk finansowy.