Gospodarka USA znalazła się na „nieznanych wodach" ożywienia po pandemii. Choć pewne wskaźniki mówią wciąż o poważnym kryzysie (choćby to, że 16 mln Amerykanów nadal pobiera różnego rodzaju zasiłki dla bezrobotnych), to inne sugerują, że jest ona mocno rozgrzana. Indeks Chicago PMI, czyli jeden z regionalnych wskaźników koniunktury, sięgnął w kwietniu 72,1 pkt, najwyższego poziomu od blisko czterech dekad. Gdy ostatnim razem był tak wysoko, główna stopa procentowa w USA wynosiła 22 proc., a ówczesny szef Fedu Paul Volcker prowadził wojnę totalną przeciwko inflacji. Obecnie jednak Fed zapewnia, że Amerykę czeka jedynie „tymczasowy" skok inflacji. Te zapewnienia służą uspokajaniu inwestorów, że stopy procentowe jeszcze bardzo długo pozostaną na obecnym, ultraniskim poziomie. Komitet Otwartego Rynku Rezerwy Federalnej (FOMC) na marcowym posiedzeniu dał przecież wyraźnie do zrozumienia, że stopy pozostaną bez zmian przynajmniej do końca 2023 r. Oczywiście do tego czasu może się wydarzyć bardzo wiele rzeczy, które mogłyby zmienić politykę Fedu. (Choćby to, że w 2022 r. kończy się kadencja Jerome'a Powella, obecnego prezesa Fedu, i nie może być on pewny, że zostanie wyznaczony na kolejne cztery lata.) Sekretarz skarbu Janet Yellen już nieco postraszyła rynki, mówiąc, że może być konieczna podwyżka stóp procentowych, by przeciwdziałać przegrzaniu gospodarki. Szybko jednak wycofała się ze swoich słów i udawała, że „niczego nie prognozowała".
Jak na razie inwestorzy uważnie przyglądają się wszelakim czynnikom mogącym wpłynąć na inflację w USA – od bilionów dolarów tłoczonych do gospodarki w ramach programów stymulacyjnych po zwyżki cen drewna budowlanego. Trzeba jednak pamiętać, że inflacja nie jest jedynym czynnikiem mogącym sprowokować zacieśnianie polityki pieniężnej. – Mamy teraz prawdziwe ekscesy na rynku mieszkaniowym – stwierdził Robert Kaplan, prezes oddziału Rezerwy Federalnej w Dallas, będący zwolennikiem podwyższenia stóp już w 2022 r.
Rozpalony popyt
Indeks S&P/CaseShiller, mierzący ceny domów w 20 największych amerykańskich metropoliach, wzrósł w lutym 2021 r. o 11,9 proc. r./r. i sięgnął rekordowego poziomu 264,03 pkt. To był jego największy miesięczny wzrost od 2006 r., czyli od czasów bańki na rynku nieruchomości (której pęknięcie prowadziło do globalnego kryzysu finansowego). – Te dane są zgodne z hipotezą, mówiącą, że covid zachęcił potencjalnych kupców do wyprowadzenia się z mieszkań w miastach do domów na przedmieściach. Ten popyt może reprezentować nabywców, którzy przyspieszyli zakupy, do których i tak by doszło w ciągu następnych kilku lat. Mogło też dojść do trwalszej zmiany preferencji, która prowadzi do głębszych zmian krzywej popytu na nieruchomości – twierdzi Craig Lazzara, dyrektor zarządzający S&P DJI.
Według Narodowego Stowarzyszenia Agentów Nieruchomości (NAR) mediana cen domów w USA wyniosła w marcu 329,1 tys. USD i była o 16 proc. wyższa niż rok wcześniej. W niektórych regionach kraju mediana cen wzrosła o ponad 20 proc. Jest to związane z trendami towarzyszącymi pandemii. Wiosną zeszłego roku sprzedaż domów w USA spadała nawet o 40 proc. Spadła liczba kupców, bo ludzie obawiali się o to, czy będą mieć pracę. Już w maju zaczęło się jednak odbicie na rynku. Wiele osób uznało bowiem, że może skorzystać z szansy na pracę zdalną w cichej, podmiejskiej lub wiejskiej okolicy. Liczba dostępnych domów nie nadąża jednak za popytem. W lutym była mniejsza o 30 proc. niż przed rokiem.