Pandemia, powodując niestandardowe działania władz monetarnych i fiskalnych, stała się katalizatorem procesów, których skutkiem jest gwałtowne przyśpieszenie wcześniejszych trendów w gospodarce i na rynkach finansowych. W gospodarce mamy do czynienia z szybkim, ale nierównomiernym procesem odbudowy, który w wybranych segmentach (konsumpcja dóbr, nieruchomości) zaowocował wyraźnym odchyleniem in plus od poziomu wynikającego z normalnej działalności. Stało się to jedną z przyczyn globalnego rozprzestrzenienia się procesów inflacyjnych o skali niewidzianej od trzech dekad. Lipiec był już czwartym z rzędu miesiącem, w którym tempo wzrostu cen konsumpcyjnych w amerykańskiej gospodarce przekraczało 4 proc., czyli było dwukrotnie wyższe niż cel inflacyjny banku centralnego.
Wiele wskazuje na to, że sytuacja ta nie zmieni się do końca roku, a pierwsze efekty wysokiej bazy zbijające inflację w okolice 2 proc. będą widoczne dopiero w pierwszym kwartale 2022 r. W efekcie, pod koniec 2021 r. możemy mieć do czynienia z najdłuższym od 30 lat okresem podwyższonej inflacji w USA. Nie wiem, czy dziewięć miesięcy relatywnie wysokiego wskaźnika wzrostu cen podpada według norm Fed pod definicję zjawiska przejściowego czy trwałego, ale skoro z takim fenomenem mierzyliśmy się poprzednio w latach 1988–1991 przy stopach banku centralnego przekraczających 6 proc., to raczej ciężko jest przejść nad nim do porządku dziennego przy zerowych stopach procentowych.
Jednym z najważniejszych czynników mogących powodować utrzymanie się inflacji wyraźnie powyżej celu (czy to w Stanach Zjednoczonych czy w Polsce) jest uzależnienie całego świata od dostaw płynących z Chin. W ostatnich miesiącach zamiast eksportu deflacji (nominalny spadek cen towarów importowanych do USA z Chin w latach 2012–2020) Chińczycy zaczęli eksportować inflację. Co ważniejsze, trudno jest spodziewać się rychłego odwrócenia tego trendu, skoro ceny frachtu z portu w Szanghaju do Europy i USA z miesiąca na miesiąc biją kolejne rekordy. Jednocześnie Chiny były jednym z pierwszych krajów, które zaczęły naciskać na hamulec w procesie stymulacji fiskalno-monetarnej, co przyczyniło się do obecnego spowolnienia gospodarczej ekspansji w Państwie Środka i fali obniżek prognoz wzrostu na najbliższe kwartały. Może się okazać, że obok eksportu inflacji, Chiny zarażą też resztę świata niższym od oczekiwań wzrostem gospodarczym, stając się tym samym ważnym elementem w procesie rozprzestrzeniania się zjawiska stagflacji. A to właśnie stagflacja może być tym czynnikiem, który przyczyni się do ograniczania rentowności firm w w kolejnych kwartałach. Zmniejszanie marż było częstym zjawiskiem poprzedzającym zmiany trendów na rynkach akcji i w gospodarkach. Taka tendencja zaczęła się w USA już w latach 2018–2019, ale kryzys pandemiczny paradoksalnie odwrócił te procesy i wywołał silny wzrost rentowności w wielu firmach.
Spekulacyjna faza hossy jeszcze trwa
Tak, jak nierównomierne przyśpieszenie globalnego wzrostu gospodarczego miało swoje inflacyjne konsekwencje, tak w przypadku rynków finansowych wyraźne wzmocnienie trendu wzrostowego przekształciło normalną hossę (z jej wzlotami i upadkami oraz stopniowym dyskontowaniem wciąż niepewnej przyszłości) w spektakularny pokaz spekulacji. Podobnie, jak w 1999 r., zarabianie na akcjach (dodatkowo jeszcze na kryptowalutach) stało się dziś „dostępne dla każdego". O tym, że spekulacyjne nastroje nie wygasły świadczy m.in. zaskakujący zwrot na rynku kryptowalut. Po trwającej trzy miesiące przecenie, która przepołowiła wartość Bitcoina i Ethera, notowania tych cyfrowych aktywów w zaledwie trzy tygodnie poszybowały o 50 proc. Renesans przeżywa też rynek niezamienialnych tokenów, czyli NFT, które po chwili przerwy znów zaczęły rozpalać wyobraźnię młodych „kolekcjonerów".
Entuzjastyczne wypowiedzi Elona Muska, Jacka Dorseya czy Cathie Wood podczas konferencji B World dotyczącej promocji i adopcji kryptowalut wyzwoliły u inwestorów kolejne pokłady optymizmu. Co prawda w ramach popularnej strategii „wyciskania" grających na krótko profesjonalistów indywidualni gracze nie wynieśli jeszcze spółek AMC i GameStop „to the moon", ale i tak muszę przyznać, że ich dotychczasowe dokonania są spektakularne. Ubiegłoroczna euforia związana ze spółkami działającymi w branży energii odnawialnej przekształciła się w hossę na akcjach firm z branży baterii do samochodów elektrycznych i spółek dostarczających niezbędnych w procesie produkcji surowców takich jak lit.