Przewiduje on, że w nadchodzących latach przepisy bazujące na prawie unijnym będą stopniowo zastępowane przez prawo tworzone bezpośrednio przez brytyjskie urzędy regulacyjne. Dotychczas miały one mało swobody przy jego kształtowaniu, a regulacje przyjmował parlament w ramach wyznaczonych przez unijne dyrektywy.
Rząd Borisa Johnsona twierdzi, że szykowana przez niego reforma regulacji ma sprawić, że brytyjski system finansowy stanie się bardziej konkurencyjny. Na konieczność zmian wskazywali już od dawna zarówno przedstawiciele branży finansowej, jak i sami regulatorzy. Krytykowane były m.in. przepisy dotyczące ofert publicznych. – Obecny brytyjski reżim regulacyjny utknął w 1984 r. Był on zaprojektowany w czasach, w których ludzie trzymali dane na dyskietkach. Mechanizmy regulacyjne były często powolne i związane z europejskimi wymogami – mówiła we wrześniu Clare Cole, dyrektorka w FCA, czyli w głównym brytyjskim urzędzie nadzoru finansowego.
Ani resort finansów, ani poszczególne urzędy regulacyjne nie przedstawiły jeszcze konkretnych zmian w regulacjach finansowych. Z ich zapowiedzi można jednak odnieść wrażenie, że będą one bardziej liberalne od reżimu regulacyjnego panującego w UE. Brytyjczycy chcą w ten sposób przyciągać inwestorów do londyńskiego City po brexicie. Część przedstawicieli branży finansowej obawia się jednak, że wprowadzane zmiany będą zbyt wolne.
– Sugestia, że zmiany mogą zająć wiele lat, wskazuje, że rząd nie ma wielkiego poczucia, że sprawa jest pilna. To mało ambitne i rozczarowujące. Władze powinny zwiększyć ambicje i tempo zmian – uważa Barney Reynolds, szef działu usług finansowych w kancelarii prawnej Shearman & Sterling.
– Propozycje rządu są pozytywnym krokiem, ale kanclerz skarbu powinien pójść dalej i zaproponować regularny, niezależny przegląd brytyjskiego reżimu regulacji finansowych, by upewnić się, że regulacje wdrażane przez urzędy są proporcjonalne do problemów – wskazuje Miles Celic, szef grupy lobbingowej TheCityUK, reprezentującej londyńską branżę finansową.