Jak w kilka lat „zaorać” gospodarkę

Dla krajów takich jak Wenezuela czy Liban kryzys covidowy jest tylko kolejnym etapem serii trwających od lat wstrząsów.

Publikacja: 13.12.2021 05:44

W części wenezuelskich sklepów ceny podawane są w gramach złota.

W części wenezuelskich sklepów ceny podawane są w gramach złota.

Foto: Bloomberg

Są na świecie kraje, które przez obecny kryzys przechodzą w najgorszy możliwy sposób. Co więcej, były już pogrążone w kryzysie na długo przed pojawieniem się na świecie pandemii.

Sztandarowym przykładem takiej „upadłej" gospodarki jest Wenezuela. Państwo to doświadcza recesji już od siedmiu lat. O ile w 2014 r. jego nominalny PKB wynosił 259 mld USD, o tyle Międzynarodowy Fundusz Walutowy szacuje, że na koniec 2021 r. sięgnie tylko 44,9 mld USD. Gospodarka wenezuelska skurczyła się więc podczas rządów socjalistycznego prezydenta Nicolasa Maduro (byłego motorniczego z metra, rządzącego krajem od 2013 r.) o 214 mld USD. To suma większa od nominalnego PKB Grecji. Gdyby od 2014 r. Wenezuela była jedynie pogrążona w stagnacji, a nie w głębokiej recesji, to pod względem nominalnego PKB byłaby na 49. miejscu na świecie, czyli tam, gdzie jest obecnie Portugalia. W wyniku długoletniej dekoniunktury naftowej i fatalnej polityki gospodarczej obecnej ekipy znalazła się jednak na miejscu 88., pomiędzy Demokratyczną Republiką Konga a maleńkim Makau. W 2014 r. PKB na głowę (liczony według parytetu siły nabywczej) wynosił w Wenezueli 18,2 tys. USD, co było wynikiem lepszym niż choćby w Bułgarii. W 2021 r. sięgał już tylko 5,2 tys. USD, czyli był nieco wyższy niż w Kambodży, ale niższy niż w Pakistanie czy w Autonomii Palestyńskiej. Wenezuela w kilka lat cofnęła się więc gospodarczo o kilka dekad.

Psucie i naprawianie pieniądza

Przypadek Wenezueli wyróżnia się nie tylko drastycznym spadkiem PKB. To również gospodarka, w której głębokiej recesji towarzyszy hiperinflacja. W grudniu 2014 r. ceny konsumpcyjne wzrosły (według MFW) o 68,5 proc. rok do roku, co dawało wówczas Wenezueli pierwsze miejsce na liście krajów o najwyższej inflacji na świecie. Rok później inflacja sięgała tam 181 proc. W roku 2016 przyspieszyła do 274 proc., w 2017 r. do 863 proc., a w 2018 r. sięgała 130 tys. proc. Od tamtej pory już nieco wyhamowała i MFW spodziewa się, że na koniec 2021 r. wyniesie 2,7 tys. proc. Zapewne byłaby ona jeszcze wyższa, gdyby administracja prezydenta Maduro nie przeprowadziła w ciągu ostatnich trzech lat dwóch reform walutowych. Podczas pierwszej z nich, przeprowadzonej w 2019 r., narodową walutę – boliwara fuerte („silnego boliwara"), zastąpiono boliwarem sobereno, czyli „boliwarem suwerennym". Reforma sprowadzała się głównie do obcięcia pięciu zer z nominałów. W październiku 2021 r. wprowadzono w Wenezueli nową walutę – boliwara digital. Nie jest on bynajmniej cyfrowy. Władze po prostu nadały mu chwytliwą nazwę i obcięły sześć zer z nominałów. W 2017 r. rząd wypuścił na rynek kryptowalutę o nazwie petro, ale spotkała się ona z małym zainteresowaniem inwestorów. Jej kurs sięgał w szczycie 9 centów, ale obecnie wynosi około 1 centa. Wenezuela jest jednak krajem, w którym bardzo popularne stały się „główne" kryptowaluty. Według danych firmy Chainalysis znalazła się ona w 2020 r. na trzecim miejscu na świecie pod względem popularności tych aktywów. Ponadto gospodarka de facto weszła do strefy dolara.

– Dla nas boliwar jest praktycznie nieważny. Płacimy dostawcom w dolarach i wszystkie ceny są w nich podawane. W boliwarach płacimy tylko za podstawowe usługi, takie jak woda, prąd czy telefon – twierdzi Alejandro Castro, ekonomista z wenezuelskiej firmy Econometrica.

Za symbol szalonej polityki gospodarczej przez wiele lat uchodziło Zimbabwe. W pierwszej dekadzie XXI w. kraj ten zmagał się z hiperinflacją. Szczyt osiągnęła w listopadzie 2008 r., gdy szacowana była na 98 proc. dziennie. Zniszczyła ona wartość dolara Zimbabwe. W 2009 r. w miejsce narodowej waluty wprowadzono system, w którym za równoprawne oficjalne środki płatnicze uznawano waluty innych państw – randa południowoafrykańskiego, dolara USA, euro, funta brytyjskiego, dolara australijskiego, jena japońskiego, chińskiego juana, rupię indyjską i botswańską pulę. W 2019 r. Bank Rezerw Zimbabwe wprowadził do obiegu nowego dolara Zimbabwe (zwanego dolarem RTGS) i wycofał swoje uznanie dla systemu, w którym jako oficjalne środki płatnicze wykorzystywano waluty państw obcych. W marcu 2020 r. system ten przywrócono, traktując jednak dolara Zimbabwe jako główną walutę. (Być może ten system zostanie poszerzony o bitcoina. Rząd zaczął już konsultacje w tej sprawie). Za 50 dolarów Zimbabwe, czyli banknot o najwyższym nominale, nie da się obecnie kupić nawet bochenka chleba. W przeliczeniu na polską walutę jest on oficjalnie wart 55 groszy. Kraj ma nadal problem z inflacją, ale wyraźnie mniejszy niż w przeszłości. O ile w styczniu wynosiła ona 362,6 proc. r./r., o tyle w listopadzie sięgała 58,4 proc. Gospodarce Zimbabwe udało się też odbić po monetarnym chaosie. O ile w 2008 r. jej nominalny PKB wynosił zaledwie 6,7 mld USD, o tyle obecnie sięga 25,8 mld USD.

Dramat w bliskowschodniej „Szwajcarii"

Mniej szczęścia ma Liban, czyli kraj nazywany kiedyś „Szwajcarią Bliskiego Wschodu". O ile w 2019 r. jego nominalny PKB wynosił 52,4 mld USD, o tyle na koniec 2020 r. był szacowany już tylko na 19,1 mld USD. Tak silne załamanie gospodarcze było w dużym stopniu skutkiem katastrofy z sierpnia 2020 r. – potężnego wybuchu magazynu saletry amonowej, który zburzył sporą część Bejrutu. Gospodarka była jednak pogrążona w kryzysie jeszcze przed tą eksplozją. Na jesieni 2019 r. przez kraj przetoczyła się fala protestów przeciwko podwyżkom podatków oraz korupcji w rządzie. W marcu 2020 r. Liban zbankrutował na obligacjach wartych 30 mld USD, a później przez kilkanaście miesięcy nie miał rządu. Obecnie trzy czwarte jego mieszkańców spadło poniżej progu ubóstwa, a funt libański stracił od 2019 r. 90 proc. na wartości. Inflacja wynosiła w październiku 174 proc. r./r., co plasowało Liban pod tym względem na trzecim miejscu na świecie (za Wenezuelą i Sudanem). Kraj boryka się też z wyłączeniami prądu.

GG Parkiet

To, że Liban pogrążył się w tak głębokim kryzysie, jest częściowo odpryskiem wojny w Syrii. W jej wyniku zablokowane zostały bowiem główne drogi handlowe do Bejrutu. Liczący 6 mln mieszkańców kraj przyjął u siebie 1,5 mln syryjskich uchodźców. Tymczasem tamtejszy system polityczny – oparty na podziałach konfesyjnych i klanowych – nie sprzyja reformom gospodarczym. Sytuację komplikuje również obecność w rządzie szyickiej partii Hezbollah, uznawanej w wielu krajach za ugrupowanie terrorystyczne (i podejrzewanej o przyczynienie się do eksplozji, która zdewastowała Bejrut). Silna pozycja Hezbollahu we władzach zniechęca bogate sunnickie monarchie do inwestowania w Libanie czy nawet do udzielania krajowi pomocy humanitarnej. A bez saudyjskich, emirackich czy katarskich petrodolarów nie da się wyciągnąć kraju z kryzysu. Nie zanosi się na szybkie przecięcie tego węzła gordyjskiego. Zwykli Libańczycy cierpią więc przez kryzys będący skutkiem gry mocarstw w regionie.

Cena zniszczenia

Zazwyczaj przyczyną ogromnych spadków PKB są wojny oraz inne kataklizmy. Tak jest choćby w przypadku Syrii, której gospodarka skurczyła się, według ostrożnych szacunków, z 60 mld USD w 2010 r. do około 20 mld USD w 2019 r. Nominalny PKB Libii skurczył się natomiast w latach 2010–2021, według MFW, z 69 mld USD do 27 mld USD, a Jemenu z 30,9 mld USD do 19,5 mld USD. Te trzy kraje w 2011 r. pogrążyły się w wojnach domowych, które jeszcze się nie zakończyły (choć w Libii są szanse na polityczne zakończenie konfliktu). W 2010 r., czyli w ostatnim pełnym roku rządów dyktatora Muammara Kaddafiego, PKB na głowę wynosił w Libii aż 32,2 tys. USD, czyli był wyższy niż w Hiszpanii, w tym roku zaś sięgał już tylko 13,5 tys. USD, więc był niższy niż w Mołdowie. To oczywiście skutek załamania produkcji naftowej. O ile Libijczycy (oczywiście nie wszyscy) mogli cieszyć się przed wojną dosyć przyzwoitym – jak na Afrykę Północną – standardem życia, o tyle Jemen jeszcze przed wojną był pogrążony w nędzy. PKB na głowę wynosił tam w 2010 r. 3,95 tys. USD, co plasowało go między Nikaraguą a Laosem. W 2021 r. to już tylko 1,83 tys. USD, co daje miejsce między Erytreą a Sierra Leone.

Wyjątkowym przypadkiem jest Afganistan. Z oczywistych względów nie ma wiarygodnych danych dotyczących jego gospodarki z lat 1979–2001. W 2002 r., czyli pierwszym roku rządów władz wspieranych przez międzynarodową koalicję, nominalny PKB Afganistanu wynosił 4,4 mld USD, a w 2020 r. sięgał już 20,1 mld USD. PKB na głowę wzrósł w tym czasie z 1,05 tys. USD do 2,46 tys. USD. Na pierwszy rzut oka osiągnięto więc duży postęp. Sfinansowany jednak głównie przez amerykańskiego podatnika i niewspółmiernie mały do poniesionych wydatków. USA wydały bowiem na wojnę w Afganistanie przez 20 lat 2,26 bln USD, z czego 144 mld USD poszło na budowę państwa afgańskiego. Gdyby te pieniądze zostały rozsądnie wydane, a nie rozkradzione lub przekazane na pompowanie fikcyjnych etatów w afgańskiej armii, to PKB Afganistanu byłby pewnie o wiele wyższy. Dyskusje o racjonalności afgańskich wydatków budżetowych straciły już jednak sens, gdyż ekonomiczny dorobek ostatnich dwóch dekad może zostać zaprzepaszczony przez rząd talibów w jeden rok. ONZ szacuje bowiem, że PKB Afganistanu spadnie w ciągu 12 miesięcy o 20 proc. W kolejnych kwartałach spadek może się pogłębić do 30 proc. Przyczyni się do tego odcięcie kraju od pomocy międzynarodowej oraz zamknięcie przez talibów rynku pracy dla kobiet.

– W Syrii w ciągu pięciu lat wojny doszło do podobnego spadku PKB jak w Afganistanie w ciągu pięciu miesięcy. Jeśli chodzi o potrzeby populacji oraz słabość instytucji, to nie widzieliśmy wcześniej czegoś podobnego. Nawet w Jemenie, Syrii czy Wenezueli – ocenia Kanni Wignaraja, dyrektorka Programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju (UNDP) na region Azji i Pacyfiku.

Czasem nie trzeba jednak wojny, by doszło do katastrofy gospodarczej. Wystarczy totalitarna paranoja, której przykładem jest Korea Północna. Była ona pierwszym krajem, który całkowicie zamknął swoje granice ze względu na pandemię. Nadal utrzymuje ona restrykcje pandemiczne, choć oficjalnie nikt tam nie umarł na koronawirusa. Skutkowało to załamaniem handlu z Chinami, który spadł w 2020 r. aż o 80,7 proc., do 539 mln USD. O ile w 2019 r. szacowano północnokoreański PKB na zaledwie 16,5 mld USD, o tyle według banku centralnego Korei Południowej spadł on w 2020 r. o 4,5 proc. – najbardziej od dwóch dekad. Tymczasem jej południowy sąsiad ma PKB wart 1,8 bln USD, choć jeszcze w latach 70. był uznawany za biedniejszego od Północy...

Gospodarka światowa
USA: Odczyt PKB rozczarował inwestorów
Gospodarka światowa
PKB USA rozczarował w pierwszym kwartale
Gospodarka światowa
Nastroje niemieckich konsumentów nadal się poprawiają
Gospodarka światowa
Tesla chce przyciągnąć klientów nowymi, tańszymi modelami
Gospodarka światowa
Czy złoto będzie drożeć dzięki Chińczykom?
Gospodarka światowa
Czy cena złota dojdzie do 3000 dolarów za uncję?