Mimo że WIG20 był w poniedziałek w pewnym momencie jednym z liderów pod względem zwyżek w Europie, to sesję zakończył na lekkim minusie. We wtorek byki postanowiły jednak pokazać, na co je stać.
Potencjał odbicia
Od samego początku handlu WIG20 zyskiwał. Już przed południem notowania przebiły poziom 1800 pkt i rosły nawet o ponad 3 proc.
– Zapoczątkowana w ubiegły czwartek zwyżka jak na razie stanowi źródło pozytywnych sygnałów – tłumaczy „Parkietowi" Piotr Neidek, analityk BM mBanku. Dodaje, że zarówno WIG20, jak i WIG mają za sobą kilka historycznych wybryków.
– Jednym z nich jest nieprzerwana przez 15 sesji z rzędu sekwencja czarnych świeczek. Wprawdzie zakończyła się ona w pierwszych dniach maja, jednakże ukazała ona nadrzędny kierunek, w którym podąża rynek. Owe indeksy odnotowały ostatnio nowe, kilkunastomiesięczne minima. WIG oddalił się od zeszłorocznego sufitu maksymalnie o 30 proc. Z podręcznikowego punktu widzenia bessa ma się całkiem dobrze. W 2015 r. po nieco płytszych spadkach (-27 proc.) niedźwiedzie zostały przegonione z GPW. W 2011 r., kiedy indeks szerokiego rynku oddał 30 proc. ze swej wyceny, było podobnie. W każdym z tych przypadków rynek potrzebował jednak kilku miesięcy, aby wrócić do właściwego trendu wzrostowego. Jeżeli tym razem po 30-proc. przecenie byki są gotowe na powrót, to prawdopodobnie będzie to wymagało dużego nakładu czasu. Formacje świecowe sprzyjają odbiciu. Miejsca do zwyżki jest całkiem sporo. Na uwagę zasługuje strefa 61 tys. pkt, gdzie WIG „zrobił" lukę bessy. Także tam przebiega 61,8 proc. zniesienia ostatniej przeceny. Należy jednak zauważyć, że kilka dni zwyżki to wciąż za mało, aby mówić o końcu bessy – wskazuje Piotr Neidek.