Dziesiątka z ekstraklasy

Piłka nożna niezmiennie pozostaje najbardziej popularną dyscypliną sportową nad Wisłą, mimo że polskie kluby, a nawet reprezentacja narodowa, robią wiele, by zniechęcić fanów do oglądania ich poczynań. W obecnym sezonie aż 10 z 16 drużyn w najwyższej lidze – ekstraklasie – jest kontrolowanych przez inwestorów giełdowych lub przedsiębiorstwa notowane na warszawskim parkiecie

Publikacja: 04.04.2010 16:27

Dziesiątka z ekstraklasy

Foto: Fotorzepa, Michał Walczak mw Michał Walczak

Jeszcze dekadę temu finansowanie klubów piłkarskich najwyższych lig pozostawało domeną państwowych lub na poły sprywatyzowanych przedsiębiorstw, władz miejskich oraz biznesmenów pasjonatów, których aktywność na tym polu traktowano często jako nieszkodliwe dziwactwo. Większość przedsiębiorców od piłki odstraszała m.in. korupcja i awantury na trybunach.

[srodtytul]Pionierzy z Wielkopolski[/srodtytul]

Wgronie tych, którzy przecierali prywatnemu kapitałowi drogę na piłkarskie boiska, poczesne miejsce znajdują dwaj wielkopolscy biznesmeni – Zbigniew Drzymała, właściciel Inter Groclin Auto, oraz Jacek Rutkowski, główny akcjonariusz Amiki. Pierwszy od 1993 r. przez 15 lat wspierał Groclin Dyskobolię Grodzisk Wielkopolski, drugi jest ojcem sportowego sukcesu Amiki Wronki, połączonej następnie z Lechem Poznań. Obu panów łączy pomysł na zaistnienie w futbolu. Zamiast postawić na istniejące marki i sponsorować lub kupić klub grający w najwyższej lidze, Drzymała i Rutkowski postawili na zbudowanie klubów niemal od podstaw. Właściciel IGA z drużyny grającej w klasie A uczynił klub, który w latach świetności, grając w Pucharze UEFA, na deski posyłał angielski Manchester City czy niemiecką Herthę Berlin. Z kolei budowana za pieniądze zarobione na sprzedaży AGD drużyna z Wronek trzykrotnie wygrała Puchar Polski.

Rutkowski i Drzymała potęgę swoich klubów budowali metodycznie, inwestując nie tylko w piłkarzy, ale również, a może i przede wszystkim, w infrastrukturę sportową. Dzięki temu niewielkie Grodzisk i Wronki mogą się dziś pochwalić kompleksowymi ośrodkami sportowymi, najnowocześniejszymi w kraju, w których na przemian zgrupowania odbywa piłkarska reprezentacja kraju. O ile budowanie klubów od podstaw, niemal na sportowym ugorze i w niewielkich miejscowościach początkowo się sprawdzało, z czasem okazało się mocno uciążliwe. Nawet w latach świetności obu drużyn mecze Groclinu i Amiki nie były wstanie przyciągnąć na stadiony takiej liczby kibiców, która zagwarantowałaby przychody ze sprzedaży biletów zbliżone do tych generowanych przez inny wielkopolski klub – Lech Poznań. Sponsorzy również woleli wykładać pieniądze na wspieranie klubów z tradycją. Giełdowy Groclin, borykający się ze spadkiem rentowności produkcji tapicerki samochodowej, zmuszony był ograniczyć budżet klubu. Drzymała próbował przenieść drużynę do Wrocławia, a następnie do Szczecina. Ostatecznie w lipcu 2008 r.

Groclin sprzedał piłkarski klub Józefowi Wojciechowskiemu, właścicielowi J.W. Construction, który przeniósł drużynę do Warszawy. Biznesowa kalkulacja przesądziła również o rewolucji w kontrolowanym przez Rutkowskiego klubie. W 2006 r. biznesmen przeniósł swój biznes piłkarski do Poznania, łącząc Amikę Wronki z Lechem Poznań. Jak tłumaczył, formuła budowania klubu w niewielkim mieście się wyczerpała, a Lech z wieloletnią tradycją i ponad 15-tys. Gronem kibiców przychodzących na każdy mecz miał być impulsem do rozwoju klubu. Rutkowski, który w 2008 r. wykupił udziały w piłkarskim klubie od giełdowej Amiki, nie ukrywa swoich ambicji. – Idziemy na „majstra” – powtarza przed każdym sezonem. Czy marzenie właściciela uda się zrealizować w tym roku? Są na to duże szanse – Lech zajmuje drugie miejsce w lidze i prezentuje się naprawdę dobrze.

[srodtytul]Ustrzelić Ligę Mistrzów[/srodtytul]

Prowadzenie drużyny piłkarskiej grającej w ekstraklasie nie jest tanim biznesem. Budżety klubów z najwyższej ligi wynoszą w zależności od możliwości finansowych właścicieli od kilku do ponad 40 mln zł rocznie. Większość klubów jest deficytowa – by je utrzymać, właściciele największych zmuszeni są dokładać do kasy corocznie nawet kilkadziesiąt milionów złotych. ITI, właściciel Legii Warszawa, do budżetu stołecznego klubu rocznie dokłada około 25 mln zł.

Inwestorzy, wchodząc do piłkarskich klubów, z reguły w dłuższej perspektywie nie widzą siebie w roli szczodrych mecenasów wsypujących pieniądze do worków bez dna, jakimi okazują się klubowe budżety. Jaką mają receptę na zbilansowanie sportowego biznesu? Nowy, większy stadion, drużyna zdolna go zapełnić oraz awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów. O ile stadiony przestają już być problemem, przynajmniej dla bogatszych klubów, pozostaje nim zbudowanie drużyny zdolnej powalczyć o sukcesy i milionowe premie w Lidze Mistrzów. A jest o co się bić – za awans do fazy grupowej rozgrywek europejska federacja płaciła w tym sezonie 3,8 mln euro, a za każdy z sześciu meczów rozegranych w grupie kluby uzyskują 550 tys. euro.

O tym, jak ważne dla finansów polskich klubów są sukcesy na arenie międzynarodowej, przekonał się w poprzednim sezonie Lech Poznań, grający wówczas z powodzeniem w rozgrywkach ligi europejskiej. Obok premii od UEFA (dużo mniejszej niż w przypadku występów w Lidze Mistrzów) kasę Lecha zasiliły dochody ze sprzedaży praw do transmisji telewizyjnych, dodatkowe wpływy z biletów, w końcu sprzedaż za 3 mln euro wypromowanego w pucharach Rafała Murawskiego. Szacuje się, że przychody Lecha w 2008 r. wzrosły do 39 mln zł z 25 mln zł rok wcześniej. Problemem jest awans do elity. W 18-letniej historii Ligi Mistrzów tylko dwóm polskim klubom (Legii Warszawa i Widzewowi Łódź) udało się przejść eliminacje i awansować do fazy grupowej. Najbardziej udany start zanotowała Legia, która w sezonie 1996/1997 doszła aż do ćwierćfinału. Pozostali mistrzowie w lepszym lub częściej gorszym stylu odpadali jeszcze w eliminacjach.

[srodtytul]Jeśli nie puchary, to co?[/srodtytul]

W sytuacji gdy poważne pieniądze za występy w Lidze Mistrzów szerokim łukiem omijają polskie kluby, decydentom pozostaje poszukiwanie alternatywnych źródeł dochodów. Niezrealizowanym nad Wisłą, choć często podnoszonym, pomysłem na finansowanie drużyny jest wybudowanie na terenach należących do klubu lub miasta obiektu handlowego lub biurowego, wpływy z wynajmu którego zasilałyby kasę klubu. Pierwszym klubem, który ma szansę sam się finansować z wynajmu powierzchni komercyjnych, jest Śląsk Wrocław, którego właścicielami są władze miasta oraz Zygmunt Solorz-Żak. Właściciel Polsatu, inwestując w dolnośląski klub w 2009 r., obiecał pomóc mu w wybudowaniu centrum handlowego obok nowego stadionu na wrocławskich Maślicach. Obiekt ma kosztować 150 mln euro (pieniądze na budowę mają dać banki), a rocznie z jego wynajmu do kasy klubu trafiać będzie 40 milionów złotych. Budowa obiektu ruszyć ma w pierwszej połowie 2010 r.

[srodtytul]Kosztowna antyreklama[/srodtytul]

Pytani o powody zaangażowania w piłkę nożną inwestorzy z reguły tłumaczą, że zależy im m.in. na promocji swoich firm i produktów. Dla ITI, właściciela TVN, inwestycja w Legię, którą przejęto w 2004 r. od Pol-Mot Holdingu, na razie pozostaje bardzo kosztowną antyreklamą. Powód? Ciągnący się od kilku lat konflikt z najbardziej radykalnymi kibicami warszawskiej drużyny. Kibicom nie spodobały się m.in. podwyżki cen biletów oraz zmiana logo klubu. Syzyfową pracą okazała się z kolei walka klubu z bandytyzmem na trybunach, zintensyfikowana po wywołanej w lipcu 2007 r. przez kibiców Legii awanturze w Wilnie podczas meczu w Pucharze Intertoto z tamtejszą Vetrą. Za awantury Legia została wyrzucona z europejskich pucharów i ukarana grzywną. Za skandaliczne zachowanie na Litwie władze Legii ukarały zakazami stadionowymi grupę kibiców, z których część należała do Stowarzyszenia Kibiców Legii Warszawa (SKLW).

Stowarzyszenie przekonywało, że klub ukarał nie tylko kiboli, ale również tych, którzy krytykowali zarząd. Legia zerwała współpracę z SKLW, co doprowadziło do eskalacji konfliktu. Od połowy 2007 r. piłkarze Legii, grając przy Łazienkowskiej, nie mogą liczyć na doping kibiców, a cisza na trybunach z reguły przerywana jest jedynie obraźliwymi hasłami pod adresem właścicieli stołecznego klubu. Obok negatywnej reklamy konflikt niesie również finansowe straty ITI, która ze względu na spadającą frekwencję na meczach musi więcej dokładać do klubowego budżetu. Sytuacji finansowej klubu może nie poprawić nawet bliskie ukończenie budowy nowoczesnego stadionu – choć będzie on mógł przyjąć ponad 30 tys. kibiców, zapełnienie trybun w obecnej sytuacji wydaje się niemożliwe.

[srodtytul]Piłka wchodzi na giełdę[/srodtytul]

ITI, wchodząc do Legii, zapowiadało wprowadzenie klubu na warszawską giełdę. Jeżeli te plany się powiodą, stołeczny klub będzie drugą sportową spółką, której akcje są w giełdowym obrocie. Palmę pierwszeństwa ma bowiem Ruch Chorzów, który od grudnia 2008 r. notowany jest na alternatywnym rynku NewConnect. Wejściu na NC towarzyszyła prywatna emisja akcji, z której klub pozyskał 1,8 mln zł. Jak tłumaczyła przed debiutem Katarzyna Sobstel, prezes śląskiego klubu, wejście na NC miało zwiększyć przejrzystość spółki i przyciągnąć do niej sponsorów i inwestorów.

Zadanie to zostało w dużej mierze zrealizowane – od kilku miesięcy strategicznym sponsorem klubu jest koncern energetyczny Tauron. Pomoc sponsora daje szanse na podreperowanie nie najlepszej kondycji finansowej. Miniony rok spółka zamknęła z ponad 1,5 mln zł straty, przy 12,3 mln zł przychodów; na koniec roku w kasie klubu znajdowało się zaledwie 38 tys. zł. Spółka ma również ujemne kapitały własne (minus 5 mln zł na koniec 2009 r.).

[srodtytul]Grupa spod znaku Skarbu Państwa[/srodtytul]

Wgronie klubów, w rozwój których zaangażowane są giełdowe spółki i inwestorzy z GPW, osobną grupę stanowią kluby powiązane ze spółkami Skarbu Państwa. Przed laty grono to było znacznie liczniejsze –w ekstraklasie grały m.in. Wisła Płock utrzymywana przez Orlen, Górnik Łęczna związany z kopalnią Bogdanka. Dziś w najwyższej lidze grają Zagłębie Lubin, będące na garnuszku KGHM, oraz GKS Bełchatów, wspierany przez PGE. Państwowe kluby to swego rodzaju relikty przeszłości – dawne kluby przyzakładowe, których związki z bogatymi państwowymi firmami przetrwały zmianę ustroju i prywatyzację mecenasów. Apogeum państwowego sponsoringu był sezon 2006/2007, gdy w rywalizacji o tytuł mistrza Polski Zagłębie Lubin pokonało GKS Bełchatów.

Sytuacja zaczęła się zmieniać po 13 lutego ubiegłego roku, kiedy to minister skarbu nakazał spółkom Skarbu Państwa do końca grudnia minionego roku sprzedaż udziałów w klubach sportowych. Zgodnie z wydanym zarządzeniem spółki mogą kontynuować sponsorowanie klubów sportowych, ale ta działalność ma się opierać na ekonomicznych zasadach i przynosić sponsorowi zyski, np. wzrost wartości firmy, poprawę wizerunku czy promocję nowego produktu. By zadośćuczynić woli resortu skarbu, zaledwie przed kilkoma dniami właściciela zmienił GKS Bełchatów. Do niedawna była bełchatowska „Gieksa” należała do miejscowej kopalni. Od29 marca 2010 r. całość akcji ma konsorcjum Bełchatowsko-Kleszczowskiego Parku Przemysłowo- Technologicznego oraz Stowarzyszenia Sportowego GKS Bełchatów.

To jednak nie koniec kapitałowych powiązań energetycznej grupy z bełchatowskim klubem –w gronie udziałowców BKPPT są spółki zależne Polskiej Grupy Energetycznej: wspomniana KWB Bełchatów i Elektrownia Bełchatów. Stadion, na którym rozgrywane są mecze GKS, oraz cztery boiska treningowe klubu pozostają własnością Kopalni. Czy Zagłębie Lubin, należące do KGHM, czeka podobne trzęsienie ziemi? Nie wiadomo. Z jednej strony miedziowy kombinat kilkakrotnie podkreślał, że ze względu na poziom zaangażowania Skarbu Państwa w akcjonariacie spółki (blisko 32 proc. akcji) zarządzenie ministra nie dotyczy KGHM. Z drugiej jednak strony spółka od pewnego czasu mówi o zmianie modelu sponsoringu. Opracowaniem nowej strategii dla KGHM w tej dziedzinie ma się zająć wynajęta firma doradcza. Obecnie kombinat co rok na utrzymanie lubińskiego klubu przeznacza kilkanaście milionów złotych. Czy zmiany w strategii oznaczać mogą sprzedaż udziałów w lubińskim klubie? To możliwe. Nieoficjalnie można w KGHM usłyszeć, że gdyby na stole pojawiła się godziwa oferta, nie zostałaby ona odrzucona. Problemem pozostaje jednak jej wysokość. Zagłębie, wraz z klubowym majątkiem, którego najcenniejszym składnikiem jest wybudowany przed kilkoma laty stadion, wart jest około140 mln zł. Prawdopodobnym wariantem jest powtórzenie bełchatowskiego scenariusza – klub zostałby sprzedany bez piłkarskiego stadionu, który pozostałby własnością KGHM.

[ramka][b]Tajne umowy sponsorskie[/b]

Znakomita większość spółek z GPW, które angażują się w sponsorowanie lub utrzymywanie klubów, nie chce ujawniać wysokości wydatków z tym związanych. Próżno szukać takich informacji w raportach okresowych. Spółki z reguły tłumaczą, że dane te objęte są tajemnicą handlową. Być może jednak ta wstrzemięźliwość ma związek z obawą o reakcję udziałowców. Na przykład akcjonariuszy KGHM może co najmniej dziwić wynik Zagłębia za ubiegły rok. Spółka miała 60 mln zł straty, z czego blisko 37,6 mln zł to odpis na wartość nowego stadionu.[/ramka]

Gospodarka krajowa
NBP w październiku zakupił 7,5 ton złota
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka krajowa
Inflacja w listopadzie jednak wyższa. GUS zrewidował dane
Gospodarka krajowa
Stabilny konsument, wiara w inwestycje i nadzieje na spokój w otoczeniu
Gospodarka krajowa
S&P widzi ryzyka geopolityczne, obniżył prognozę wzrostu PKB Polski
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka krajowa
Czego boją się polscy ekonomiści? „Czasu już nie ma”
Gospodarka krajowa
Ludwik Kotecki, członek RPP: Nie wiem, co siedzi w głowie prezesa Glapińskiego