Dzisiejszy dzień stoi m.in. pod znakiem odczytów inflacji. Poznamy jej poziom w strefie euro, a także wstępny odczyt na naszym rynku (oczekiwania to wzrost z marcowych 11 proc. do 11,5 proc.). Może on wpływać na oczekiwania dotyczące stóp procentowych, a co za tym idzie – także na notowania banków czy deweloperów.
Silne odbicie w USA
Kamil Cisowski, DI Xelion
Mocno wyprzedane rynki akcji w Europie rozpoczynały czwartkową sesję z wyraźnymi dodatnimi lukami i w pierwszej jej fazie kontynuowały wzrosty. Pozytywny sentyment został scementowany przez rewelacyjny wstępny odczyt hiszpańskiej inflacji za kwiecień (spadek z 9,8% r/r do 8,4% r/r przy konsensusie 9,1% r/r) i optymizm Luisa de Guindosa (wiceprezes EBC), który zwiastował „bardzo bliski” szczyt inflacji w Europie. Do prawdziwego przełomu zabrakło jednak lepszych danych z Niemiec, gdzie CPI wzrosło z 7,2% r/r do 7,3% r/r, delikatnie, ale wbrew oczekiwaniom. Rynek początkowo miał też wątpliwość jak zinterpretować amerykańskie PKB, które spadło w 1Q2022 o -1,4% k/k saar (konsensus: +1,1% k/k saar). Choć w fali komentarzy po danych najczęściej powtarzanym słowem jest „stagflacja”, warto zwrócić uwagę, że amerykański sposób prezentowania tych danych charakteryzuje się olbrzymią wolatylnością (w ujęciu r/r mówimy o wzroście 3,6%). Struktura spadku jest też najlepsza z możliwych, bo odpowiadają za niego zaskakująco niskie zapasy i zaskakująco wysoki import. Wciąż można jednak mówić o sygnale ostrzegawczym dla Fed.
WIG20 wzrósł o 0,07%, mWIG40 o 0,90%, a sWIG80 o 0,37%. Porannego odbicia do końca dnia nie „dowiozły” niestety banki, które na poziomie sektora przeceniały się o 0,5%. Poza PKO największe ujemne kontrybucje do głównego indeksu wnosiły Dino (-3,60%) i CD Projekt (-4,37%). Bilans dnia zdecydowanie nie jest taki, jak można byłoby oczekiwać po ośmiu sesjach nieprzerwanych spadków w tak pozytywnym otoczeniu zewnętrznym, ale szerokość wzrostów daje pewne powody do optymizmu.
S&P500 wzrosło o 2,47%, a NASDAQ o 3,06%. Dla Wall Street wczorajsza sesja jest niewątpliwie wytchnieniem i przełamaniem powtarzanego ostatnio do bólu schematu (wzrosty kontraktów futures, pierwsza fala przeceny przed otwarciem rynku kasowego, pełna wyprzedaż w ciągu ostatnich godzin handlu), Facebook faktycznie zamknął się 17,59% wyżej, ale do ogłaszania, że to już koniec spadków brakuje niestety kilku elementów. Najważniejszych z nim jest fakt, że w handlu posesyjnym taniały akcje Apple i Amazona. W przypadku pierwszej ze spółek dwuprocentowa przecena wymazuje zaledwie połowę wczorajszego wzrostu, zresztą z łatwością mogłaby się zamienić w odbicie. Apple z łatwością pobiło konsensusy dotyczące zysków i przychodów, autoryzowało buybacki na kwotę 90 mld USD i udowodniło, że sprzedaż iPhone’ów jest w dużej mierze odporna na wahania nastrojów konsumenckich. Jedynym powodem spadków są słowa Tima Cooka, że spółka „nie jest uodporniona” na problemy z łańcuchami dostaw i chińskie lockdowny. Znacznie poważniejszym problemem jest Amazon, który odnotował po zamknięciu dziewięcioprocentową przecenę. Gigant ecommerce opublikował zysk na akcję o 12% niższy od konsensusu, zaksięgował też stratę 7,6 mld USD na inwestycji w Rivian. Podawana przez nas wielokrotnie w ubiegłym roku jako dowód na bańkę na rynku samochodów elektrycznych spółka motoryzacyjna straciła od początku stycznia 69% wartości. Ważniejszy jednak wydaje się fakt, że wzrost przychodów jest najwolniejszy od czasu bańki internetowej (7% r/r) i zgodnie z opublikowanymi właśnie prognozami może w kolejnym kwartale spowolnić nawet do 3% r/r. Nie równoważą tego nawet lepsze od oczekiwań wyniki w segmencie cloud computing.