Od samego rana do inwestorów napływały informacje o ataku Rosji na Ukrainę. Wiadomo było, że indeksy rozpoczną handel wyraźnie na minusie. WIG20 otworzył się około 5 proc. pod kreską, jednak był to dopiero przedsmak paniki. Z minuty na minutę podaż dociskała jeszcze mocniej. Już po kwadransie notowania indeksu spadały o 7,7 proc. i przebita została bariera 1900 pkt. W miarę napływających informacji z frontu sytuacja się pogarszała. Po południu tempo wyprzedaży sięgało około 12,5 proc. i sforsowany został poziom 1800 pkt. Przypomnijmy, że podobna skala wyprzedaży miała miejsce w pierwszej fali pandemii. W marcu 2020 r. WIG20 w trakcie jednej sesji stracił ponad 13 proc.
Dzienny dołek został wyznaczony na poziomie 1781 pkt, po czym byki zaczęły odrabiać część strat. Ostatecznie WIG20 zakończył dzień na poziomie 1817 pkt, co oznacza spadek o 10,9 proc. Przez cały dzień liderem spadków w gronie blue chips było LPP. Notowania odzieżowej spółki staniały o 25 proc. i zeszły poniżej 10 tys. zł. Mocna wyprzedaż dotknęła także pożyczkodawców. Walory PKO BP staniały o ponad 16 proc.
Najgorzej na rynku głównym GPW radziły sobie spółki ukraińskie. Początkowo handel akcjami wielu firm zza wschodniej granicy nie mógł ruszyć, bowiem podaż była zbyt duża. Kiedy handel ruszył, walory takich firm jak Astarta, Kernel czy KSG Agro taniały w tempie ponad 40-proc.
Na GPW można było jednak znaleźć spółki, które były na celowniku kupujących: firmy związane z przemysłem wojskowym.