Kluczowym sygnałem było przełamanie przez WIG lokalnego wsparcia na poziomie 30835 pkt, połączone z przebiciem linii trendu wzrostowego trwającego od lutego.
Nie zgadzam się w tej sytuacji z powszechną na rynku opinią mówiącą, że mamy do czynienia jedynie z korektą w trendzie zwyżkowym. W moim odczuciu jest to jednak powrót do głównego, wielomiesięcznego trendu spadkowego. Jednym z powodów do takiego osądu jest to, że ceny akcji po dużej wyprzedaży nie podnoszą się zbyt mocno i łatwo kupić "tanio".Wątpliwości budzi też fundamentalne uzasadnienie dotychczasowej fali wzrostowej. Paliwem dla zwyżki było dyskontowanie szybkiego powrotu gospodarki światowej na ścieżkę rozwoju. Niektórzy byli wręcz skłonni traktować wzrost cen akcji jako "gwarant" nadchodzącego ożywienia zgodnie z przekonaniem o tym, że giełda dyskontuje przyszłość.
Co do słuszności tego przekonania można mieć jednak poważne wątpliwości, jeśli przypomnimy sobie, jak zachowywał się amerykański rynek akcji w październiku 2007 roku. Indeks S&P 500 ustanowił wtedy nowe maksima hossy, chociaż przecież rozpoczynał się już kryzys subprime... Zresztą jeśli popatrzymy na ostatnie miesięczne zmiany produkcji przemysłowej,?to?trudno popaść w optymizm: USA -1,1 proc. m/m, Niemcy -1,9 proc., Wielka Brytania +0,3 proc., Francja -1,4 proc. W USA trwa proces "delewarowania" gospodarki. Sektor finansowy rok do roku zmniejszył dźwignię finansową o 2 bln USD. To kwota większa od strumienia pieniędzy pompowanych w gospodarkę przez rząd (ok. 1,3 bln USD). Wszystko to podtrzymuje cały czas procesy deflacyjne.
Trudno też liczyć na Chiny jako motor wzrostu światowej gospodarki. Przy udziale konsumpcji na poziomie poniżej 40 proc. PKB są cały czas uzależnione od popytu zewnętrznego. Jeśli miałbym się zatem pokusić o prognozę zachowania rynków w najbliższym okresie, to powiedziałbym, że rynek może (chociaż wcale nie musi) wykreślić korektę wzrostową, która nie powinna przekroczyć poziomu 925 pkt dla S&P 500. Wówczas wykreślona zostanie formacja głowy z ramionami z linią szyi na poziomie 875 pkt. W żadnym wypadku ewentualne wzrosty nie powinny przekroczyć szczytów (955 pkt dla S&P500).
Jeśli się nie mylę i rynek spadnie poniżej poziomu 875 pkt, to zaczniemy patrzeć na minima z marca, które w moim odczuciu na rynku amerykańskim zostaną przebite (polski rynek ma prawo zachować się lepiej, podobnie jak to było w 2002 r.). Gospodarka światowa w żadnym razie nie została uzdrowiona. Co więcej, wydaje się, że zdolność kredytowa rządów również się wyczerpuje. Ostatnie komentarze agencji Moody’s o możliwym obniżeniu ratingu dla obligacji rządu USA są tego najlepszym dowodem.