Może to oznaczać, że gracze bardzo szybko postanowili zrealizować przyzwoite zyski z czwartkowej sesji. A to źle wróży.
Giełdy europejskie w reakcji na czwartkowe zwyżki za Atlantykiem z rana radziły sobie bardzo dobrze, główne indeksy zyskiwały ponad 1 proc. Gdy do gry przystąpili Amerykanie, zgodnie powędrowały jednak na południe. Pod kreskę zeszły wskaźniki w Londynie, Frankfurcie i Paryżu. Obronić przed spadkami udało się jedynie niektórym mniejszym rynkom.
W efekcie paneuropejski wskaźnik Stoxx 600 kończył na minusie już drugi tydzień. Dwa z rzędu spadki zdarzyły mu się po raz pierwszy od marca.Spadki za Atlantykiem próbowano tłumaczyć w piątek na różne sposoby. Wiązano je np. z apelem banku centralnego Chin o odejście od dolara i stworzenie nowej międzynarodowej waluty (uderzyło to w dolara), czy wzrostem stopy oszczędności Amerykanów do poziomu najwyższego od 15 lat.
Najważniejsze dane publikowane w piątek w USA były bowiem korzystne - wydatki Jankesów zwiększyły się w czerwcu po raz pierwszy od trzech miesięcy, a poziom ich optymizmu (mierzony indeksem Uniwersytetu Michigan)?okazał się najwyższy od lutego zeszłego roku. Dane te były ponadto lepsze od oczekiwań ekonomistów.
To niepokojące, że amerykańscy inwestorzy postanowili sprzedawać akcje mimo wieści wskazujących na podnoszenie się gospodarki z kolan. Taka postawa nie wróży najlepiej na kolejne sesje.