Zaufanie amerykańskich konsumentów niespodziewanie zmniejszyło się w czerwcu, przede wszystkim na skutek słabej koniunktury na rynku pracy. Indeks nastrojów obliczany przez Conference Board spadł do 49,3 pkt, z 54,8 pkt w maju.
Ekonomiści spodziewali się wzrostu tego wskaźnika do 55,3 pkt. Spadek indeksu Conference Board był tym bardziej nieoczekiwany, że wskaźnik nastrojów konsumenckich mierzony przez University of Michigan wzrósł w czerwcu do poziomu najwyższego od ponad roku. W rezultacie już po godzinie wczorajszej sesji najważniejsze amerykańskie indeksy traciły ponad 1 proc. Walnie przyczyniły się do tego również spadki notowań największych banków - Citigroup i JPMorgan Chase. Przecenę ich papierów spowodował raport o tym, że liczba niespłaconych najmniej ryzykownych kredytów hipotecznych wzrosła w I kwartale do 2,9 proc., z 1,1 proc. w takim samym okresie przed rokiem.
Raporty ze Stanów Zjednoczonych popsuły nastroje inwestorów również w Europie. Początkowo indeksy na największych giełdach kontynuowały poniedziałkowe wzrosty, a zakończyły dzień ponad 1-proc. spadkami. Ich rozmiary złagodziło nieco podniesienie prognozy dla gospodarki światowej na przyszły rok przez Deutsche Bank. Analitycy tej spółki przewidują, że w 2010 r. globalny PKB wzrośnie o 2,5 proc., podczas gdy w marcu spodziewali się jego zwyżki o 2 proc. Prognozę wzrostu dla krajów uprzemysłowionych bank podniósł z 0,3 proc. do 1 proc. Uzasadnił to lepszymi, niż oczekiwano, warunkami rozwoju inwestycji i eksportu.
Ropa naftowa ostro wczoraj rano zdrożała po opublikowaniu informacji o kolejnym ataku rebeliantów na nigeryjskie instalacje naftowe. Cena baryłki na londyńskiej giełdzie terminowej ICE sięgnęła nawet 73,50 USD, co oznaczało wzrost od początku roku o ponad 61 proc. Po południu jednak ropa, tak jak wszystkie inne instrumenty, staniała.
W końcu Nigeria ma jedynie czteroprocentowy udział w globalnym eksporcie tego surowca, natomiast USA wciąż najwięcej go zużywają, a spadek zaufania tamtejszych konsumentów wskazuje, że popyt na surowce może nie rosnąć tak, jak wcześniej oczekiwano. Po południu za baryłkę płacono w Londynie 70,47 USD, o 52 centy mniej niż na poniedziałkowym zamknięciu.