Inwestorzy przeszli do porządku dziennego nad nieoczekiwaną nagłą przeceną w końcówce środowych notowań (w ciągu kilkunastu minut WIG20 zszedł ponad 3 proc. pod kreskę) i znów pojawili się chętni na akcje. WIG20 wzrósł o 0,7 proc., WIG zyskał 0,9 proc.
Środowa mini-panika (która notabene nie świadczy zbyt dobrze o płynności naszego rynku akcji) nie miała wczoraj ciągu dalszego zapewne dlatego, że była oparta na wątłych podstawach. Inwestorzy zareagowali m.in. na słabszy od oczekiwań odczyt wskaźnika ISM dla amerykańskiego sektora usług (ISM Non-Manufacturing), który zamiast urosnąć, spadł w lipcu do 46,4 pkt (z 47 pkt w czerwcu).
Jeśli jednak spojrzymy na sytuację w szerszym kontekście, to odczyt ten wcale nie jest tak dramatyczny, jak zdawała się sugerować nerwowa reakcja graczy (wczorajsze odbicie to potwierdza).
Po pierwsze, lipcowy spadek ISM dla sektora usług (-0,6 pkt) jest niewielki na tle czerwcowego skoku w górę (+3 pkt). Trudno więc mówić o zakończeniu pozytywnej tendencji. Po drugie, miesięczne odczyty wskaźnika są dość zmienne, a przez to generują dużo błędnych sygnałów. Przykładowo, mimo że od lutego do marca ISM spadał po 2-miesięcznym wzroście, to później znów ruszył w górę.
Po trzecie, spadku w lipcu nie zanotował "bliźniaczy" wskaźnik - ISM dla przemysłu (ISM Manufacturing), którego wartość poznaliśmy już w poniedziałek. Wręcz przeciwnie, wskaźnik "przemysłowy" kontynuuje szybką zwyżkę (jest najwyżej od 11 miesięcy). Jego sygnały są tymczasem znacznie bardziej wiarygodne - od czasu rozpoczęcia zwyżki w styczniu, ani razu nie spadł - w przeciwieństwie do "kapryśnego" ISM Non-Manufacturing.