W reakcji na ostatni kryzys dynamika roczna niektórych agregatów pieniężnych w USA sięgnęła najwyższych poziomów od przynajmniej 60 lat.
Tak było w przypadku M1 (gotówka + depozyty na żądanie), który to agregat rósł jeszcze w sierpniu ub.r. w rocznym tempie +18,5 proc. Również szerszy agregat M2 notował w styczniu 2009 ponad 10-proc. dynamikę wzrostu. Ten skokowy przyrost podaży pieniądza wynikał przede wszystkim z ucieczki od ryzykownych aktywów w kierunku gotówki, a z drugiej strony z interwencji Fedu. Oczywiście zgodnie z prawem podaży i popytu tak szybkiemu wzrostowi podaży pieniądza towarzyszył spadek jego ceny (czyli stóp procentowych w USA).
Tymczasem od jakiegoś czasu mamy do czynienia z odwrotnością tego procesu. Dynamika roczna agregatów podaży pieniądza w USA spada w żwawym tempie. W przypadku M1 tempo to można porównać z 3 epizodami z przeszłości: roku 1987, lat 1992-1994 oraz okresu wrzesień 2001 - wrzesień 2002. W każdym z tych trzech przypadków porównywalne z trwającym obecnie zaciśnięcie się monetarnej pętli wywoływało prędzej czy później negatywne konsekwencje na rynku akcji.
W październiku 1987 był to największy w historii jednodniowy spadek cen akcji (S&P 500 -20 proc.), w 1994 roku był to kryzys meksykański (WIG stracił od marca 1994 do marca 1995 ponad 70 proc.) i wreszcie w latach 2002-2003 była to fala bessy na rynkach akcji trwająca w USA do października 2002 r., a w krajach Europy Zachodniej do marca 2003 r. Co ciekawe dynamika roczna M2 spadła obecnie do najniższego poziomu od 1995 roku. Jeśli uwzględnić realną (uwzględniającą inflację) dynamikę M2 w okresie minionych 50 lat, to również otrzymujemy wniosek, że spowolnienie dynamiki podaży pieniądza zawsze ma negatywne konsekwencje dla akcji.
Nie ma zresztą w tym nic dziwnego. Skok podaży pieniądza, który początkowo (w warunkach spadającego PKB i spadających cen) działa pobudzająco na gospodarkę, po pewnym czasie, gdy już wygasa, "nadziewa" się na popyt na pieniądz rosnący podczas ożywienia. Skutkiem jest skok ceny pieniądza, czyli wzrost rynkowych stóp procentowych, czyli załamanie cen obligacji skarbowych, które prowokuje bank centralny do zaostrzenia polityki pieniężnej. To zaś wywołuje negatywną reakcję na rynku akcji. Po inflacyjnej libacji nadchodzi nieubłaganie kac. Taki kac zapewne czeka nas w 2010 roku.