Podczas gdy rynki wschodzące przynajmniej spróbowały odpocząć od wzrostów, hossa na głównych giełdach w USA i Europie nawet nie zdążyła złapać oddechu przed kolejną falą zwyżek. Kto by przypuszczał jeszcze dwa miesiące temu, że akcje, nie tylko w Polsce, staną się towarem rzadkim. Obserwując notowania różnych aktywów, można dojść do wniosku, że łatwiej jest obecnie wyrwać złoto z głębin ziemi, niż kupić akcje w naszym kraju czy nawet w Stanach Zjednoczonych. Tak przynajmniej można interpretować IPO Twittera w USA, gdzie popyt wielokrotnie przekraczał podaż i w rezultacie debiut spółki internetowej okazał się najlepszy dla tak dużej oferty od nomen omen listopada 2007 r. W Polsce równie zaawansowana technologicznie spółka, czyli PKP Cargo, mogła pochwalić się „tylko" 20-proc. zyskiem w czasie pierwszego notowania, ale za to równie dużą redukcją zapisów. Jeszcze do niedawna można było zrzucać winę za nadmierny entuzjazm na krajowych uczestników funduszy inwestycyjnych, którzy gorączkowo zamieniają depozyty na jednostki agresywnych funduszy. Jednak ostatnie sesje to wyraźny powrót na salony dużych spółek, i to w szerokiej odsłonie, co może sugerować zwiększony udział inwestorów zagranicznych. Można postawić śmiałą tezę, że nie jest to wynik wzrostu zaufania do efektów wprowadzenia przez rząd zmian w OFE, lecz próba łapania dna na rynkach wschodzących przez niektórych inwestorów, pamiętających okazje z lat 2001 i 2009. Generalnie szał zakupów na głównych światowych rynkach spowodował, że nawet pesymiści przestali kopać się z koniem, dając się rynkowi wyszaleć.
Pojawiła się intrygująca hipoteza tzw. log-periodycznego trendu na amerykańskich indeksach, który sprowadza się do hiperbolicznych wzrostów w najbliższych tygodniach, zakończonych nieuchronnym krachem gdzieś na początku przyszłego roku. W takich czasach, gdy poddają się nawet etatowi sceptycy, bycie optymistą jest stosunkowo proste. Tym bardziej racjonalny inwestor powinien zachować czujność i nie wchodzić w rynek „za wszystko". Mam nadzieję, że rynki się uspokoją i nie dojdzie do gwałtownego przyspieszenia wzrostów, którego skutkiem może być krach, jaki Europa przeżywała już raz w 2011 r., spadając w miesiąc o 30 proc. Jednak patrząc na histerię zakupów, jaka opanowała w międzyczasie zwolenników wirtualnej waluty, czyli bitcoina, szczególnie w konfrontacji ze słabym złotem, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że szaleństwo nie jest przypisane tylko do rynku akcji.