Nie chodzi o podobieństwo marca i grudnia jako czasu wygasania instrumentów pochodnych na rynku terminowym, ale poziom WIG20 i charakterystykę handlu na największej dwudziestce. Dla przypomnienia – grudzień przyniósł kilka pokazowych sesji wzrostowych na początku miesiąca, po czym nastąpiła płaska konsolidacja o szerokości około 30 punktów. WIG20 poruszał się wtedy w przedziale 2750-2780 punktów.
W przypadku marca schemat jest bardzo podobny – pierwszy tydzień wzrostów i konsolidacja w okolicy 2780 punktów przy szerszym kanale wahań. Zatem jest to już drugie tak wydłużone utrzymywanie się indeksu blue chipów pod dotychczasowym szczytem hossy.
Na podstawie tylko tej obserwacji nie można wyciągnąć pochopnych wniosków co do słabości największych inwestorów na warszawskim parkiecie, ale świadczy to o braku zainteresowania kontynuacją trendu wzrostowego z powodu zaniku aktywności strony podażowej.
Nie od dziś istnieje powszechnie znana opinia, że to rynek terminowy wyznacza kierunek zmiany WIG20 w krótkim i średnim okresie czasowym. Futures to gra o sumie zerowej, gdzie jedna strona zyskuje, kiedy druga strona traci, ale ta druga strona musi być obecna. I właśnie tu leży podstawowy problem - strona podażowa jest nieaktywna, wiec nie opłaca się kontynuować wzrostu.
Tymczasem sesja w Europie przebiega w spokojnej atmosferze w kolorze zielonym na zdecydowanej większości parkietów. Wzrosty nie przekraczają średnio 0,5 procent. W podobnym rytmie poruszają się kontrakty terminowe na Dow Jones, S&P500 i Nasdaq Composite. Leniwa atmosfera panuje także na GPW, gdzie małe i średnie spółki znajdują się symbolicznie poniżej zera, a WIG20 na wysokości wczorajszego zamknięcia.