Jak się okazało, wielkie zwycięstwo odniosło Prawo i Sprawiedliwość, czyli partia, której przynajmniej w teorii, najbardziej obawiał się rynek (to właśnie to ugrupowanie myśli o wprowadzeniu podatku bankowego). Reakcja giełdy? Szybki spadek na początku notowań i równie szybki powrót do normalności. Wystarczyło bowiem kilka minut poniedziałkowych notowań, by WIG20 znalazł się około 1 proc. pod kreską. Po raz kolejny pękła psychologiczna bariera 2100 pkt. Inwestorzy szybko jednak opanowali emocje. Po godzinie handlu indeks największych spółek był już na plusie. Zyskiwał ponad 0,5 proc. I na tym emocje poniedziałkowej sesji właściwie się skończyły. Kolejne godziny handlu nie wnosiły niczego szczególnego w obraz rynku. Podaż systematycznie jednak próbowała odgryzać się popytowi. W końcu byki znów znalazły się w defensywie. Trudno jednak mówić o kapitulacji. Praktycznie do końca sesji byliśmy świadkami przeciągania liny. Ostatnie słowo należało do popytu. WIG20 zakończył notowania 0,16 proc. nad kreską. mWIG40 stracił 0,04 proc. Najlepiej poradził sobie sWIG80, który zyskał 0,55 proc.
To co działo się na warszawskiej giełdzie, może tylko poza pierwszymi minutami, nie wiele różniło się od tego, jak zachowywały się inne rynki. W momencie zamknięcia handlu w Warszawie niemiecki DAX był 0,2 proc. pod kreską, francuski CAC40 tracił aż 0,7 proc.
Jak się więc okazało, wyniki wyborów, przynajmniej na razie, nie spowodowały trzęsienia ziemi na warszawskim parkiecie. Inwestorzy z pewnością będą z uwagą obserwować, który z pomysłów Prawa i Sprawiedliwości zostanie wprowadzony w życie. Na to trzeba jednak jeszcze chwilę poczekać. Nie oznacza to, że rynek jest skazany na marazm. Trzeba bowiem pamiętać, że już w środę swoje pięć minut będzie miała Rezerwa Federalna, która zdecyduje o dalszym kształcie polityki monetarnej w USA.