Rozpoczęło się podobnie jak w poprzednich dniach. Najpierw niewielka zmiana indeksów, a potem błyskawiczny atak podaży. Właściwie z każdą godziną handlu sytuacja na parkiecie wyglądała coraz bardziej dramatycznie. WIG20 nie mógł znaleźć dna i wydawało się, że czeka nas kolejny dzień z dużą przeceną akcji. W pewnym momencie wskaźnik największych spółek tracił 3 proc. Wydawało się, że droga do dalszych spadków stoi otworem. Na godzinę przed zakończeniem handlu stało się jednak coś, co trudno racjonalnie wytłumaczyć. WIG20 nie dość, że nie pogłębił dna to jeszcze rozpoczął dynamiczne odbicie. Pomagało mu m.in. udane otwarcie notowań w Stanach Zjednoczonych, gdzie po godzinie handlu indeksy zyskiwały ponad 1 proc. To, co w ciągu dnia wydawało się wręcz niemożliwe, w ostatnich minutach handlu stało się realnym scenariuszem. Pojawiła się bowiem szansa, że WIG20 zamknie notowania nad kreską. I rzeczywiście tak się stało. Wskaźnik największych spółek zyskał symboliczne 0,01 proc. Biorąc jednak pod uwagę to, co się działo w ciągu dnia, można to uznać za wielki sukces. Patrząc na przebieg piątkowej sesji, dwie rzeczy rzucają się jeszcze w oczy. Pierwsza to ponadprzeciętna aktywność inwestorów. Obroty na całym rynku osiągnęły poziom 1,3 mld zł. Druga rzecz to słabość średnich i małych spółek. mWIG40 oraz sWIG80 w odróżnieniu od WIG20 nie wykonały spektakularnego zwrotu. W ostateczności indeks grupujący średnie firmy stracił 0,95 proc., a indeks maluchów – 1,4 proc. Połączenie tych dwóch faktów prowadzi do wniosku, że za zakupami w końcówce dnia stoją inwestorzy zagraniczni, którzy najwyraźniej uznali, że wyceny na naszym rynku są już na tyle atrakcyjne, że warto znów wrócić z pieniędzmi na nasz rynek. Niestety tygodniowy obraz rynku wygląda fatalnie. WIG20 stracił aż 3,5 proc. Pozostaje mieć nadzieję, że piątkowy zwrot akcji jest zwiastunem lepszych czasów dla GPW.