Zapewne symbolika nie jest w tym przypadku najważniejsza, ale jednak trudno przejść do porządku dziennego nad najgorszym początkiem roku w nowożytnej historii większości giełd. Choć moim zdaniem nie da się jeszcze zdefiniować tych spadków jako panicznej wyprzedaży, to jednak strach, jaki zapanował wśród inwestorów oraz upadek nadziei na poprawę, są mocno wyczuwalne.
Skoro w dwóch statystycznie najlepszych miesiącach w roku, rynki akcji zachowują się zupełnie wbrew wzorcowi, to co czeka nas dalej? Zachodni analitycy i stratedzy, którzy przed świętami przedstawiali swoje prognozy zysków dla spółek w USA i Europie oraz zakładali 5–10-procentowe stopy zwrotu z indeksów akcji w tym roku, teraz prześcigają się w obniżaniu tych prognoz. Nie jest to reakcja na znaczącą fundamentalną zmianę, bo takowa jeszcze nie zdążyła się objawić, ale na samo zachowanie się światowych giełd.
Muszę przyznać, że sam poddałem się nastrojowi powszechnej rezygnacji, obserwując, z jaką łatwością amerykańskie indeksy przecinały kolejne linie obrony i wsparcia, demonstrując niemoc całego rynku. Oficjalny powód takiej słabości na globalnych parkietach, czyli tąpnięcie giełd w Chinach, należy, moim zdaniem, traktować, jako kiepską wymówkę. Gdyby nie państwowe wysiłki służące podtrzymaniu spadających akcji, już dawno cały wzrost na giełdzie w Szanghaju zostałby wyzerowany, dokładnie tak jak stało się to z indeksem giełdy w Hongkongu.
W przeciwieństwie do innych spekulacyjnych baniek nie było jakichkolwiek fundamentalnych przesłanek stojących za jej powstaniem, poza zmianami regulacyjnymi. Dlatego ani wzrost, ani następujące po nim spadki nie mały istotnego przełożenia na chińską gospodarkę, w której spowolnienie w „tradycyjnych" sektorach trwa od trzech lat, a nie od szczytów z czerwca ubiegłego roku.
Dlatego domyślam się, że za słabością Wall Street muszą stać bardziej istotne powody. Jeśli giełdowe indeksy nie zdołają w ciągu najbliższych kilku sesji uleczyć traumy inwestorów z początku roku, to prawdopodobieństwo dalszych spadków zdecydowanie rośnie. Widząc zupełny brak chęci do obrony rynków w ciągu pierwszych sesji roku, zakładam, że kolejny potencjalny cios może być jeszcze bardziej bolesny, choć dość szybki, czym będzie przypominał prawdziwy krach, a nie jedynie jego cień, jak w sierpniu 2015 r.