Jak te techniczne rozważania wyglądają w kontekście wycen akcji? O ile niemal rok temu akcje z S&P 500 wyceniane były na aż 17-krotność prognozowanych zysków spółek, o tyle po ostatnich turbulencjach jest to około 15-krotność. Taki poziom jest już spójny z długoterminową średnią (dysponujemy danymi sięgającymi 1985 r.). Można tu mieć jednak takie zastrzeżenie, że owa średnia została mocno zawyżona w finałowym etapie tzw. bańki internetowej pod koniec lat 90. W okresach poza tą bańką i pierwszymi latami po jej pęknięciu poziom P/E = 15 był nie tyle normą, ile raczej górną granicą wahań. Stwierdzenie, że akcje w USA po ostatnich turbulencjach są już tanie, byłoby więc dalekie od stanu faktycznego.
Narzekać można też na rachityczny wzrost prognozowanych zysków lub wręcz ich stagnację, która utrzymywała się przez większość ubiegłego roku. W dużym stopniu winę za to ponosi sektor naftowy, który cierpi na niskich cenach ropy. Stagnacja zysków w połączeniu z relatywnie wysokimi wycenami akcji znacznie utrudniają kontynuację hossy, a jednocześnie stwarzają ryzyko presji na „uatrakcyjnienie" wycen. Taka presja jest uzasadniona z uwagi na to, co się dzieje w innej, bliskiej akcjom klasie aktywów – wg indeksu BofA/ML rentowność obligacji śmieciowych (high yield) przymierza się do przekroczenia pułapu 9 proc. (także pod wpływem kłopotów sektora naftowego).