Odsetek niedźwiedzio nastawionych graczy, zarówno wśród drobnych inwestorów, jak i profesjonalistów z Wall Street, jest w tym momencie wyższy niż po sierpniowym tąpnięciu z ubiegłego roku.
Nastrój grozy i rezygnacji owładnął umysłami giełdowych inwestorów. Trudno się temu dziwić, skoro każda z ostatnich prób ustanowienia przez amerykańskie indeksy lokalnego dołka i odreagowania spadków kończyła się bardzo szybko i boleśnie dla śmiałków usiłujących załapać się na odbicie. Do tego wszystkiego obserwowana zmienność indeksów akcji – która w moim odczuciu jest wyższa, niż na to wskazuje pozostający wciąż poniżej poziomów z sierpnia 2015 r. indeks VIX – powoduje jeszcze większe zamieszanie i niepewność. Najlepszym przykładem są sesje z piątku i poniedziałku, podczas których w ślad za 8-proc. zwyżkami i spadkami cen ropy podążały indeksy akcji, raz w jedną, raz w drugą stronę. Co gorsza, charakterystyczną cechą zachowania się rynków od pierwszej sesji tego roku jest występowanie luk na indeksach czy kursach surowców, które mocno utrudniają życie inwestorom.
Być może procesowi tworzenia się podwalin pod solidne odreagowanie ostatnich spadków musi towarzyszyć tak duże rozchwianie rynków, ale dla mnie jest to raczej kolejny przejaw ich wewnętrznej słabości. Dlatego, licząc na to, że w ciągu najbliższych sesji rynki akcji będą wreszcie w stanie złapać oddech na dłużej niż jedną sesję, nie budowałbym jeszcze scenariusza definitywnego zakończenia tegorocznej korekty. Dopóki indeksy w USA nie zanegują pokazu słabości z pierwszych tygodni roku, wracając do poziomów z noworocznej sesji, prawdopodobieństwo dalszych spadków i wyraźnego przebicia się przez dołki z 2015 r. jest bardzo duże. Opuszczenie dołem trendu bocznego, w jakim S&P 500 tkwi od blisko półtora roku, wywołałoby kolejną falę wyprzedaży i sprowadziło ten indeks do 1600 pkt, czyli okolic szczytów z 2000 i 2007 r. Niezbyt zachęcająca perspektywa, ale niestety realna po ostatnim pokazie rynkowej słabości. Dużo może zależeć od rezultatów rozpoczętego właśnie w USA sezonu wyników i prognoz podawanych przez spółki. Jeśli duże firmy z Wall Street pójdą śladem niemieckiego Siemensa, który zupełnie wbrew rynkowym oczekiwaniom podniósł tegoroczną prognozę zysków, dzięki czemu kurs jego akcji rósł nawet o 9 proc. w czasie wtorkowej sesji, to uda się nam uniknąć prawdziwego krachu.