Było zbyt nikłe i szybkie, żeby poprawić ponure nastroje panujące na Wall Street. W pierwszych dniach lutego znów zrobiło się nerwowo na światowych parkietach. Inwestorzy zaczęli się poważnie obawiać, że epidemia problemów sektora energetycznego w USA rozleje się na resztę gospodarki, a szczególnie na konsumenta, który do tej pory trzymał się dzielnie.

Po raz pierwszy od kilku lat w komentarzach zachodnich banków inwestycyjnych zaczęło się pojawiać słowo „recesja". Oliwy do ognia dolali Chińczycy, którzy zanim zabrali się do świętowania nowego roku, wypuścili w świat informację o kolejnym spadku rezerw walutowych. Widmo dalszej dewaluacji juana i związanej z tym globalnej deflacji ponownie przegoniło inwestorów z rynków akcji i skierowało ich na rynek długu skarbowego. O tym, w jak kiepskim stanie są nerwy zachodnich inwestorów, może świadczyć reakcja rynku na informacje dotyczące dwóch amerykańskich spółek, które zostały przecenione prawie o połowę w zaledwie jeden dzień. W piątek gwiazda światowego internetu, firma LinkedIn, co prawda pobiła szacunki zysków za IV kwartał, lecz podała rozczarowującą prognozę wzrostu na bieżący rok. Natomiast w poniedziałek czołowy wydobywca gazu w USA spółka Chesapeake została potraktowana przez giełdowych graczy prawie jak bankrut. Przy takim rozchwianiu rynków i nerwowości inwestorów, do czego przyczyniają się także dynamiczne zmiany cen ropy naftowej, na rynkach akcji z równym prawdopodobieństwem może dojść zarówno do gwałtownego odreagowania, jak i dalszego panicznego spadku. Na chwilę spokoju nie ma co liczyć. Na korzyść pierwszego rozwiązania, czyli odbicia, przemawia zadziwiająca siła wielu spółek wydobywczych oraz ostatnie zwyżki cen metali. I to nie tylko tych szlachetnych. Słabość dolara oraz zapowiedzi zmniejszenia podaży przez Chiny pozwoliły złapać oddech niektórym surowcom. Również zachowanie rynków wschodzących, w tym Polski, odbiega od znanego ze stycznia schematu. Od początku lutego, zamiast razić słabością i podążać śladem indeksu DAX czy Nasdaq, większość parkietów na emerging markets nie chce się poddać panicznemu nastrojowi z Wall Street. Jest to oczywiście po części rezultat zamknięcia niektórych parkietów od początku tygodnia, ale patrząc na względną siłę walut tych państw w relacji do dolara, to zachowanie nie musi być jedynie iluzją. Długo to oczywiście nie potrwa – albo szybko rynki rozwinięte odreagują, albo wschodzące nie wytrzymają presji i padną.