Ostatnie dni wydają się ostatecznie kłaść kres tym opiniom, a powoli na jaw wychodzą prawdziwe powody spadków.

Chodzi na przykład o słabą kondycję sektora finansowego, którą starano się tłumaczyć zaangażowaniem banków w finansowanie spółek wydobywczych. To by jednak oznaczało, że najsłabsze powinny być amerykańskie banki zaangażowane w tamtejszą rewolucję łupkową, a wcale tak nie było. Epicentrum zawieruchy mieściło się bowiem w Europie i tutejsze banki znalazły się w centrum zainteresowania. Szkodziły publikacje fatalnych wyników połączone z komentarzami o możliwości braku wypłaty kuponów od obligacji typu CoCo przez Deutsche Bank.

W końcu można było umiejscowić prawdziwy problem czy może wspomnianego przeze mnie wcześniej potencjalnego „trupa" z szafy. Nie obyło się bowiem bez skrajnych głosów o możliwym bankructwie największego niemieckiego banku. Cała sprawa jest o tyle zagadkowa, że według najnowszych doniesień prasowych w tym samym czasie, kiedy rynek zaczął powątpiewać w fundamenty niemieckiej instytucji, jej zarząd miał dyskutować nad wykupem części papierów dłużnych o wartości kilku miliardów euro. To sprzeczne ze sobą informacje, szczególnie jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że dochodzą z centrum finansowego najsilniejszej gospodarki w Europie. Zresztą problem pojawia się również w innych krajach Starego Kontynentu, a ultrałagodna polityka ujemnych stóp wręcz dolewa oliwy do ognia, gdyż z punktu widzenia banków jest niekorzystna. Jeżeli dodamy do tego serię zaskakująco słabych odczytów o dynamice produkcji przemysłowej w grudniu, czyli w tym samym czasie, kiedy indeksy PMI wyszły na wielomiesięczne maksima, to zniżki na europejskich parkietach nabierają nowego znaczenia.

Wygląda bowiem na to, że ożywienie gospodarcze może łapać większą zadyszkę, niż sugerowały to wskaźniki wyprzedzające. Jeżeli do tego obrazu dodamy realną możliwość wznowienia kryzysu imigracyjnego z docelowym rozmontowaniem strefy Schengen, to tania ropa okazuje się najmniejszym z problemów, przed jakimi stoją inwestorzy. W tym kontekście obserwowana korekta całej hossy od 2009 r. już tak nie dziwi, ale dopiero najbliższe tygodnie pokażą, czy przerodzi się ona w regularną bessę. Ta ostatecznie jest nieuchronna, ale wcale nie jest powiedziane, że już się rozpoczyna. Kreatywność bankierów centralnych nie zna bowiem granic i kupić może czas. Ten czas działałby na korzyść GPW, szczególnie gdyby Janet Yellen potrafiła zrobić krok w tył, tak jak w 2013 r. zrobił to Ben Bernanke.it