Powszechnie mówiono o fali populizmu rozlewającej się po krajach rozwiniętych. Brexit, groźba wygranej epatującego hasłami protekcjonizmu Donalda Trumpa w USA, widmo zwycięstwa Marine Le Pen we Francji, chaos polityczny we Włoszech... Potem doszło do uspokojenia tych obaw. Pogodzono się z perspektywą brexitu, Trump z zagrożenia stał się nagle ulubieńcem rynków za sprawą cięć podatkowych.

Ale teraz ryzyko polityczne zaczyna powracać. Prezydent Trump zaczyna pokazywać swoje drugie oblicze, którego tak obawiano się przed wyborami na jesieni 2016 r. Amerykański polityk coraz odważniej forsuje kolejne pomysły podwyżek ceł. „Musimy chronić nasz kraj i naszych pracowników", „jeśli nie masz stali, nie masz kraju!", „wojny handlowe są dobre i łatwe do wygrania" – to tylko niektóre z serii haseł, jakimi Trump epatuje na Twitterze w ostatnich dniach. Miejmy nadzieję, że ta retoryka to jedynie próba wywalczenia korzystnej pozycji w negocjacjach z partnerami handlowymi, a nie początek wojen celnych, które z pewnością nie przyniosłyby niczego dobrego globalnej gospodarce ani też rynkom finansowym. Klasycznym przykładem tego, jakie spustoszenie może wywołać wojna handlowa, jest słynna ustawa Smoota-Hawleya, która miała chronić amerykański przemysł w trakcie recesji lat 30. XX wieku, a w efekcie przyczyniła się tylko do pogłębiania się globalnego kryzysu. ¶