Kiedy więc we wtorek WIG20 w pierwszej godzinie handlu znalazł się pod kreską, ryzyko tego, że czarny scenariusz zacznie się materializować, wyraźnie wzrosło. Jak się jednak później okazało, przynajmniej na razie, pożar został ugaszony. Spadki z początku dnia zostały wykorzystane przez inwestorów do zakupów. W południe indeks największych spółek naszego parkietu był już ponad 1 proc. nad kreską, co czyniło go jednym z najsilniejszych w całej Europie. Co prawda na Starym Kontynencie również dominował kolor zielony, jednak niemiecki DAX czy też francuski CAC40 rosły „jedynie" po 0,5 proc. Lepszy od WIG20 był tylko rosyjski RTS, który był 1,2 proc. na plusie. Kiedy jeszcze okazało się, że Amerykanie na początku sesji nie mają ochoty na kontynuację poniedziałkowych spadków, można było odetchnąć z ulgą. Stało się bowiem jasne, że nasz rynek w końcu przełamie złą passę i zakończy dzień nad kreską. Tak też się stało. Ostatecznie WIG20 zyskał 1,05 proc. i do środowych notowań przystąpi z pułapu 2272 pkt.
Oczywiście jedna jaskółka wiosny nie czyni. Trudno więc po wtorkowych zwyżkach mówić o wyraźnej poprawie nastrojów na rynku, tym bardziej że zmianom tym towarzyszyła stosunkowo nieduża aktywność inwestorów. Obroty na całym rynku zbliżyły się do 800 mln zł. Aby potwierdzić siłę byków, potrzebujemy co najmniej kilku takich sesji, a wymarzonym scenariuszem byłby wzrost przy dużych obrotach. Na razie wydaje się jednak, że mamy zbyt dużo niewiadomych. Za chwilę poznamy decyzję Rezerwy Federalnej w sprawie kształtu polityki pieniężnej. Otwartą kwestią jest wojna handlowa z USA w roli głównej. Dopóki te kwestie wiszą nad rynkiem, o wyraźniejsze zwyżki może być trudno.