Indeks sWIG80 spadł o 0,3 proc. do 13 214 pkt, a więc zaliczył czwartą spadkową sesję z rzędu i wyznaczył nowy dołek trwającego trendu. Ten ostatni można już nazywać bessą, bowiem licząc od szczytu z marca 2017 r., indeks maluchów jest już na ponad 20-proc. minusie. Jak na razie nie widać na jego wykresie sygnałów odwrócenia tendencji, a najbliższe wsparcia zlokalizowane są dopiero w strefie 13 000–12 000 pkt.
Lepiej wyglądał w środę WIG20, który wzrósł o 1,6 proc. do 2154 pkt, choć trzeba zauważyć, że w porywach rósł o 2,6 proc. do 2176 pkt. Bykom nie udało się utrzymać notowań na wysokim poziomie, co jest trochę niepokojące. Na wykresie dziennym powstała świeca z długim górnym cieniem, który zawsze stanowi oznakę niemocy popytu. Dlatego nie zdziwiłbym się, gdyby czwartek przyniósł atak na wtorkowe minimum.
Drugą sesję z rzędu rósł w środę indeks średnich spółek. Wskaźnik mWIG40 zyskał 1,15 proc. i zakończył dzień na poziomie 4311 pkt. Na wykresie widać dwie wzrostowe świece z dużymi korpusami, które mają pozytywną wymowę, ale w ujęciu szerszym to tylko korekta trwającego trendu spadkowego. Aby mówić o zmianie układu sił na wykresie tego indeksu, notowania musiałyby przerwać sekwencję coraz niższych maksimów. Do tego potrzebny jest wzrost powyżej 4554 pkt.
Utrzymującą się przewagę niedźwiedzi bardzo dobrze potwierdza statystyka spółek wyznaczających ekstrema cenowe. Przypomnę, że we wtorek relacja liczby spółek z rocznym minimum do liczby spółek z analogicznym maksimum wyniosła 18 do 0, a w środę 18 do 1. Tym jedynym „rodzynkiem" była Toya, na której papierach zawarto zaledwie trzy transakcje o łącznej wartości 1720 zł. Wartość obrotów na całej GPW sięgnęła 722 mln zł. ¶