Jak to możliwe, skoro indeks S&P 500 odrobił raptem nieco ponad połowę strat z krachu? Odpowiedź jest prosta – konsekwentnemu załamaniu ulegają zyski spółek, na razie głównie te prognozowane (ale już też zaczyna się spadek zysków raportowanych). Według stanu na 17 kwietnia prognozowany zysk na akcję (na kolejne 12 miesięcy) dla S&P 500 spadł od szczytu o 15 proc. i jest najniżej od prawie dwóch lat. Poprzednie tak silne załamanie zysków miało miejsce po upadku Lehman Brothers. Wtedy jednak S&P 500 wędrował szybko w dół, z pewnym wyprzedzeniem względem spadających zysków. Obecnie mamy do czynienia ze zgoła inną sytuacją. Jedna z teorii mówi, że Fed swą olbrzymią interwencją „wybronił" rynek akcji przed dużo głębszym spadkiem. Inni z kolei twierdzą, że rynek w swej zbiorowej mądrości dyskontuje mocne, „V-kształtne" odbicie zysków. „Na skutek klęski żywiołowej takiej jak pandemia wskaźniki P/E powinny przejściowo mocno urosnąć, by potem stopniowo maleć wraz z odradzaniem się zysków spółek" – tłumaczą stratedzy JP Morgan. Niezależnie od tych teorii jedno wydaje się jasne – o ile w dołku marcowej paniki P/E nieco ponad 13 oznaczał dość atrakcyjny poziom wycen, o tyle obecna wartość atrakcyjna się już nie wydaje. ¶