Przed tygodniem wysnuliśmy kontrariańską tezę, że ryzyko pojawienia się nowej fali wyprzedaży będzie tym większe, im więcej uczestników rynków w nią... zwątpi, ale na razie większość najwyraźniej ciągle owej fali się boi. Jak to wygląda obecnie? Wraz ze wspinaczką indeksów obserwujemy kolejne oznaki słabnięcia pesymizmu. Indeksy giełdowe znalazły się już w strefie krótkoterminowego wykupienia lub nieopodal. Pewną ewolucję widać też w komentarzach rynkowych. O ile wcześniej modne było porównywanie odbicia np. z pierwszą falą odreagowania po bankructwie Lehman Brothers (końcówka 2008 r.), o tyle ostatnio pojawiają się już raczej zestawienia z początkiem hossy w 2009 r. (dołek już za nami?). Pierwsze porównanie sugerowało nadejście kolejnej fali przeceny, drugie zaś podpowiada, że rynki powinny nadal iść w górę.

Jako swoiste symboliczne przypieczętowanie ewolucyjnej poprawy nastrojów traktować można wycofanie się banku Goldman Sachs z prognozy spadku S&P 500 do 2400 pkt. Poziom docelowy wyczekiwanej korekty został podniesiony do 2750 pkt, czyli o niebagatelne 15 proc.

Trzymamy rękę na pulsie i podtrzymujemy wcześniejszą tezę. Im większy optymizm zapanuje na rynkach, tym większe będzie ryzyko ich skorygowania się. Na razie widzimy stopniową poprawę nastrojów, ale też wiele wskaźników tzw. sentymentu pozostaje na niskich poziomach.