Na przestrzeni ostatnich kilku dekad porównywalne tempo odnotowano wyłącznie w dwóch przypadkach – w połowie 2007 r. oraz na początku 2000, czyli... tuż przed końcem hossy.
Pytanie jednak, dlaczego hossa miałaby się niebawem skończyć, skoro w odróżnieniu od tamtych dwóch przypadków mamy do czynienia nie z „zabójczym" dla niej zacieśnianiem polityki monetarnej, lecz dokładnie odwrotnie – z bezprecedensowo luźną polityką. Dane dotyczące skupu obligacji przez Fed (2,4 bln USD w ostatnich 12 miesiącach), przyrostu podaży pieniądza czy wielkości deficytu federalnego pokazują, że z tak ogromną stymulacją nie mieliśmy do czynienia nigdy.
Jednym z efektów ubocznych tych działań jest konsekwentny wzrost rynkowych oczekiwań inflacyjnych. Oczekiwana roczna stopa inflacji na przestrzeni następnych pięciu–dziesięciu lat doszła w okolice 2–2,5 proc. i wydaje się, że na tym nie koniec. Na Rezerwie Federalnej ta tendencja – podobnie jak wzrost rentowności obligacji skarbowych na dłuższym końcu krzywej – nie robi na razie wrażenia, przynajmniej oficjalnie. Wystarczyła niespełna 4-proc. korekta S&P 500, by szef Fedu J. Powell pospieszył z zapewnieniami o utrzymaniu ultraluźnej polityki.
Reasumując, martwić może fakt, że hossa na Wall Street weszła w fazę gorączki spekulacyjnej, aczkolwiek przed wieszczeniem rychłego końca „sielanki" powstrzymywać może rekordowa skala stymulacji fiskalno-monetarnej.