Nowy tydzień przynosi kontynuację wzrostu rentowności polskich obligacji skarbowych. Dla papierów dwuletnich jest to już około 6,70 proc., a dziesięcioletnich 6,30 proc. Poprzednio tak wysoko wskaźniki te były ponad dziesięć lat temu. Rynek wciąż nie ochłonął po zeszłotygodniowej decyzji RPP o podwyżce stóp o 100 pkt baz.?
Na przecenę obligacji skarbowych składa się dziś kilka rzeczy. Przede wszystkim NBP podkręca oczekiwania co do dalszych podwyżek stóp procentowych. Byliśmy przekonani, że ruch o 50–75 pkt baz. nie zrobiłby większego wrażenia na inwestorach. Nawet na podwyżkę o 1 pkt proc. rynek początkowo zareagował spokojnie, licząc być może na zapowiedź przerwy w cyklu. Na konferencji dzień po decyzji RPP prezes NBP brzmiał bardzo jastrzębio i tego również rynek się spodziewał. Jak zapowiedział, wysokie stopy procentowe mają się utrzymać dotąd, aż zacznie spadać inflacja. Dynamika cen powinna z kolei opadać dość szybko przy wysokich stopach.
Niepokój inwestorów wzbudziły jednak zapowiedzi kolejnych transferów pieniędzy i wsparcia osób z kredytami. Z jednej strony mamy więc zacieśnianie polityki monetarnej, a z drugiej dorzucanie pieniędzy do gospodarki. Do tego dochodzi niedawna obniżka podatków. Działania rządu są więc proinflacyjne. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że przyszły rok jest czasem wyborów, i rynek dziś oczekuje, że stopy procentowe będą znacznie wyżej niż obecnie i nie zatrzymają się na 5–5,5 proc. Moim zdaniem to jednak nie tłumaczy tak mocnej przeceny obligacji. Kontrakty FRA sugerują obecnie, że stopy wzrosną powyżej 7 proc., co przekracza możliwości NBP. Wyceny biorą się oczywiście z ryzyka, w tym wojny, jaka toczy się u naszych sąsiadów. Wojna w Ukrainie nie skończy się w ciągu kilku tygodni, jak jeszcze niedawno można się było spodziewać, lecz potrwa miesiące. Dodatkowo będziemy odchodzić od rosyjskich surowców – gazu i ropy – tak szybko, jak się da. To oznacza, że ceny tych surowców powinny utrzymać się na wysokich poziomach, co oczywiście będzie wpływać na inflację. Mamy kumulację negatywnych informacji, strachu, a w ostatnim czasie jeszcze braku kupujących na rynku długu. Cały czas mamy przepływ w jedną stronę, czyli wyprzedaż. Relatywnie małe kwoty powodują dużo silniejsze spadki cen i silniejszy wzrost rentowności. Nad Polską wisi ponadto ryzyko braku funduszy z UE, a przypomnijmy, że na początku kwietnia część inwestorów zaczęła rozgrywać scenariusz, że Polska dostanie w tej sprawie zielone światło.
Wspomniał pan, że NBP nie jest w stanie podwyższyć stóp do 7 proc., na co wskazują dzisiejsze wyceny na rynku długu. Dlaczego nie?
Nie wierzę, że NBP mógłby to zrobić, bo taki poziom stóp dosyć szybko doprowadziłby do ujemnego wzrostu gospodarczego i za chwilę trzeba by było ratować gospodarkę obniżkami stóp. Rozumiem jednak powody, dla których tak się dzieje. Rynek często przereagowuje, nie trafia w punkt. W 2014 r. analitycy bankowi prognozowali, że w 2015 r. nastąpi podwyżka stóp, tymczasem czekaliśmy na nią do 2021 r. Po drodze wydarzyła się masa innych rzeczy.