Przyczyną niepowodzenia funduszy, którym nawet kolejna dekada nie wystarczy do osiągnięcia szczytów ostatniej hossy, jest nadmierna koncentracja portfeli na najmniej płynnych spółkach. – Przez długi czas specyfiką Investor Top 25 Małych Spółek i cechą odróżniającą go od innych produktów z grupy porównawczej była koncentracja portfela na małych spółkach, a te zachowywały się znacznie gorzej od firm średnich. Warto też pamiętać, że fundusz pod marką Investors funkcjonuje w praktyce od drugiego kwartału 2011 r. i w tym okresie wypracowany zysk jest wyższy od średniej – mówi Łukasz Hejak, zarządzający tym portfelem.
Foto: GG Parkiet
Z danych, które udostępniły nam Analizy Online, wynika, że PKO Akcji Małych i Średnich Spółek wystarczy zyskać 0,25 proc. (wg wycen z 8 maja), żeby jego uczestnicy mogli zapomnieć o kryzysie finansowym. Niewiele mniej muszą zarobić: Credit Agricole Akcyjny – 4,5 proc., Noble Fund Akcji i UniKorona Akcje – po 5,7 proc., oraz Skarbiec Małych i Średnich Spółek – 7,9 proc.
Przepaść pomiędzy wspomnianymi funduszami a tymi, którym do odrobienia zostało najwięcej, jest jednak ogromna. Pioneer Akcji Polskich, żeby odrobić dystans dzielący go od szczytu hossy, musiałby zarobić... niemal 190 proc.! Pioneer Małych i Średnich Spółek Rynku Polskiego – prawie 150 proc. Po 90–100 proc. do zarobienia mają Investor Top 25 Małych Spółek, Novo Akcji i MetLife Akcji. Można powiedzieć, że w przypadku inwestorów, którzy powierzyli im pieniądze niemal dziesięć lat temu, horyzont inwestycyjny wydłużył się do wieczności.
Rekord napływów do funduszy akcji przypadł na szczyt hossy. W 2007 r. do portfeli inwestujących na GPW wpłacono ponad 15 mld zł więcej, niż z nich wypłacono. Nigdy wcześniej ani nigdy później sprzedaż tego typu produktów nie była tak duża. Od 2008 r. do 2016 r. wycofano z nich niecałe 8,5 mld zł netto. Stąd już łatwo o wniosek, że przynajmniej część klientów, którzy zainwestowali w najgorszym możliwym momencie, nie zdecydowało się na realizację straty. Co zrobią, kiedy się okaże, że już odbudowali początkową nominalną wartość zainwestowanego kapitału?
Foto: GG Parkiet
Pomijając Łukasza Hejaka z Investors (to TFI przejęło zarządzanie otwartymi funduszami DWS dopiero w 2011 r.), wszyscy pozostali zarządzający, którym do odrobienia zostało najwięcej, odmówili komentarza, przekonując, że Lehman to już zamierzchła przeszłość. Ich koledzy, którym w minionej dekadzie powiodło się znacznie lepiej, są zgoła innego zdania. – Dziesięć lat to idealny okres, aby rzetelnie ocenić efektywność funduszu akcji. Przez ten czas fundusz musi jak najlepiej wykorzystywać okresy zwyżek na giełdzie, ale również mierzyć się ze spadkami i trendami bocznymi – przekonuje Ryszard Rusak, odpowiedzialny za UniKorona Akcje. – Patrząc z tej perspektywy, zarządzanie funduszem akcji można porównać do Tour de France. Kolarz nie musi wygrać każdego etapu, żeby zwyciężyć w całym wyścigu. Fundusz nie musi być co roku na szczycie zestawień, aby w horyzoncie kilku czy kilkunastu lat wypracowywać dla inwestorów ponadprzeciętne i wyróżniające się na tle rynku stopy zwrotu – porównuje.
A jaki dokładnie jest przepis na sukces? – Nasze podejście opiera się na trzech filarach – wyjaśnia Remigiusz Nawrat, wiceprezes PKO TFI. – Po pierwsze, aktywności działania, oznaczającej ciągłe analizowanie procesów zachodzących w gospodarce, polityce, w poszczególnych branżach, a także na poziomie pojedynczych spółek. Z jednej strony ma to prowadzić do ciągłego dostosowywania portfeli do zmieniającego się otoczenia gospodarczego i trendów na rynkach finansowych (tzw. podejście top-down), z drugiej strony – do ciągłej oceny akcji znajdujących się w portfelach oraz wyszukiwania nowych okazji (tzw. podejście bottom-up). Po drugie, ścisłej kontroli ryzyka funduszy – realizowanej przez niezależny departament zarządzania ryzykiem – mającej na celu weryfikację, czy poziom ryzyka funduszy jest zgodny z ich profilem i strategią. Po trzecie, dbanie o zapewnienie płynności zarządzanych funduszy – wymienia Nawrat.