Stawia bowiem pod znakiem zapytania opłacalność modelu biznesowego polegającego na tym, że TFI „wynajmuje" swoją infrastrukturę (w praktyce użycza licencji) zewnętrznym podmiotom.
FinCrea musiała zakończyć działalność, bo nie dopilnowała jednego z takich podmiotów – Meridian Fund Management. Tymczasem nieingerowanie przez TFI w działalność zewnętrznego zarządzającego jest powszechnie przyjętą praktyką. – Nie można generalizować. W przypadku funduszy inwestujących na rynku kapitałowym TFI będące jedynie ich administratorem często prowadzi nad nim nadzór. Przedstawiciele TFI wchodzą np. w skład komitetu inwestycyjnego funduszu – zastrzega jeden z naszych rozmówców. – Ale co do zasady prawdą jest, że w przypadku inwestycji w aktywa niepubliczne, takie jak wierzytelności, nieruchomości itp., TFI będące administratorem nie wtrąca się zewnętrznemu zarządzającemu w biznes – zgadza się.
O jakiej skali zjawiska mówimy? Większość tego typu funduszy nie podaje do publicznej wiadomości poziomu aktywów, informując o nich jedynie KNF. Porównując wartość funduszy inwestycyjnych publikowaną przez nadzór – 318 mld zł na koniec września – z informacjami publikowanymi przez Izbę Zarządzających Funduszami i Aktywami – 274 mld zł – otrzymujemy 44 mld zł. To prawdopodobna, szacunkowa wielkość rynku administrowania zewnętrznymi funduszami.
Z naszych informacji wynika, że po odebraniu licencji FinCrei niektóre TFI już się skontaktowały ze swoimi partnerami, np. firmami windykacyjnymi (w gronie liczących się windykatorów tylko Kruk i Best mają swoje TFI), żeby zapowiedzieć, że będą musiały zwiększyć nadzór nad ich funduszami.
– TFI podzielą klientów FIZ-ów na dwie grupy. Tych, którym będą musiały podnieść stawki, i tych, którym będą musiały podziękować za współpracę – mówi członek zarządu jednego z TFI. Tym bardziej że dla powierników nie jest to bardzo dochodowa działalność – za administrowanie funduszem inkasują 100–200 tys. zł rocznie.