Handel wysokich częstotliwości, czyli HFT (high-frequency trading) u jednych budzi przerażenie, u drugich wzbudza fascynację. To, co jeszcze kilkanaście lat temu dla inwestorów wydawało się abstrakcją, dziś staje się faktem. Władzę nad giełdami przejmują maszyny. Obecnie na najbardziej rozwiniętych rynkach to automaty na podstawie sygnałów wysyłanych przez skomplikowane algorytmy generują większą część obrotów. Zmiana technologiczna, która dokonała się na naszym rynku 15 kwietnia (system Warset zastąpiono UTP) otwiera „bezdusznym", superszybkim maszynom drogę do GPW. Warto więc się zastanowić, czym naprawdę jest HFT i jakie korzyści oraz zagrożenie niesie ze sobą ta technika handlu.
Ziarnko do ziarnka
W uproszczeniu HFT polega na tym, by w jak najkrótszym czasie zawrzeć jak najwięcej transakcji. Wszystko po to, aby w ułamkach sekund wykorzystać minimalne ruchy cen i osiągnąć choćby najmniejszy zysk. Przy bardzo dużej liczbie transakcji taka forma handlu może przynieść okazałe wyniki. W tym świetle nie dziwią statystki dotyczące HFT. Szacuje się, że na Wall Street tego typu handel generuje około 60 proc. obrotów. Firmy inwestycyjne zamiast zatrudniać pracowników, którzy często popełniają błędy czy to przez zbyt nerwowe ruchy, czy też przez zmęczenie wielogodzinnym śledzeniem notowań, wolą programować maszyny, by to one automatycznie podejmowały decyzje. Im szybciej, tym lepiej. Gra nie idzie o sekundy, ale o milisekundy.
Powiedzenie, że czas to pieniądz w tym przypadku ma szczególną wymowę. Przekonać się można o tym na najbardziej rozwiniętych rynkach. Firmy inwestycyjne „zabijają" się o to, by jak najbliżej ustawić się serwera giełdy. Wszystko po to, aby do minimum skrócić czas, który upływa od złożenia zlecenia do momentu, aż trafi ono na giełdę. Jako że w grę wchodzą grube miliony (a może nawet miliardy), to im lepsze miejsce, tym więcej trzeba za nie płacić. Niewykluczone, że w niedługim czasie świadkami takiej rywalizacji będziemy też w Warszawie. GPW przy okazji uruchamiania UTP zapowiadała, że uruchomi usługę kolokacji, czyli mówiąc wprost – będzie wynajmować miejsca przy komputerach obsługujących UTP.
HFT puka więc do bram GPW. Wcześniej czy później również polscy inwestorzy będą musieli zmierzyć się z tym tematem. Niewykluczone, że już niedługo wielkie firmy będą się biły między sobą, aby jak najlepiej wykorzystać atuty handlu wysokich częstotliwości. Co to oznacza dla zwykłych inwestorów, którzy do tej pory z HFT mieli styczność głównie w mediach?
– Wpływ rozpowszechnienia HFT na warszawskim parkiecie dla statystycznego polskiego inwestora indywidualnego, tj. mniej aktywnego, o dłuższym horyzoncie inwestycyjnym, uważam za niewielki. W sytuacji, gdy gra idzie o ułamkowe części sekundy, szybkość reakcji firm inwestycyjnych na zmiany rynkowe w stosunku do możliwości inwestora indywidualnego jest nieporównywalna – mówi Kamil Hajdamowicz, analityk rynków finansowych BM BNP Paribas Bank Polska. Jak jednak dodaje, nie oznacza to, że inwestorzy indywidualni mają pominąć fakt występowania HFT na GPW. – Dotyczy to zwłaszcza inwestorów, którzy konstruują strategie tylko w oparciu o analizę fundamentalną. Brak uwzględnienia tendencji technicznych, na których w istocie opierają się algorytmy transakcyjne, odpowiadające na dojrzałych rynkach za 40–70 proc. liczby wszystkich transakcji, może prowadzić do zwiększenia rozbieżności pomiędzy szacunkami wartości wynikających z analizy fundamentalnej a rynkiem, z uwagi na jego wyższą efektywność – dodaje.