Rumuńska spółka CEZ obsługuje ponad 1,4 mln klientów, co oznacza kontrolę nad 13,5 proc. rynku regulowanego i 8 proc. rynku ogółem.
Wyniki zakończonej właśnie kontroli, którą przeprowadzili inspektorzy rumuńskiego odpowiednika URE, wykazały, że spółka zawierała ze swoimi klientami umowy, w których narzucała im obowiązek płacenia za przyszłe dostawy energii elektrycznej na podstawie prognoz zużycia prądu. Prezes ANRE uznał tego rodzaju działanie za sprzeczne z obowiązującymi przepisami i nałożył na spółkę karę. Jej wysokość jest relatywnie niewielka (roczne przychody CEZ Vanzare przekraczają 1,3 mld zł).
Spółka twierdzi, że nie złamała prawa, bo pieniądze, które pobierała, były jedynie zaliczką. Tego rodzaju klasyczny system rozliczeń został uzgodniony z klientami i jest powszechnie stosowany w państwach zachodnich. – Rumuńska firma CEZ Vanzare zawsze stosowała się do wszelkich prawnych i regulacyjnych obowiązków, dlatego odwoła się od tej decyzji ANRE – deklaruje rzeczniczka CEZ Barbora Pulpanova.
Czeski koncern nie ma szczęścia w Rumunii. Kilka lat temu postawił tam dwie wielkie farmy wiatrowe – Fantanele i Cogealac – o łącznej mocy zainstalowanej 600 MW. Był to największy tego typu projekt w Europie. Problem w tym, że niedługo po ukończeniu inwestycji sytuacja na rynku zmieniła się i cena tzw. zielonych certyfikatów (to one stanowią w dużym stopniu o opłacalności inwestycji w farmy wiatrowe) spadła na tyle, że zwrot z rumuńskich inwestycji okazał się niższy, niż zakładano, i koncern zdecydował się odsprzedać część wiatraków. W 2014 r. CEZ był też zmuszony obniżyć wartość aktywów w Rumunii o gigantyczną kwotę 6,6 mld koron (wtedy 1 mld zł).