Główny akcjonariusz Stelmetu, Stanisław Bieńkowski, od dłuższego czasu był zdeterminowany, by zrealizować plan wycofania spółki z warszawskiej giełdy. W ostatnich miesiącach systematycznie skupował jej akcje, zwiększając zaangażowanie w akcjonariacie Stelmetu do 95,37 proc. Na zakupy wydał wówczas prawie 15 mln zł. Pozostałą część inwestor nabył w tym roku ramach przymusowego wykupu ogłoszonego pod koniec lipca br.

W 2019 roku główny akcjonariusz próbował skupić wszystkie pozostałe akcje Stelmetu w wezwaniu. Celem było wycofanie walorów spółki z obrotu na warszawskiej giełdzie. Początkowo zaoferował 7,74 zł za akcję, by ostatecznie podnieść cenę, tuż przed końcem zapisów, do 8,40 zł. Mniejszościowi akcjonariusze jednak nie odpowiedzieli na wezwanie.

Stelmet zadebiutował na giełdzie w 2016 r., oferując akcje po 31 zł. W ramach oferty pozyskał ponad 182 mln zł, przy czym 45 mln zł stanowiły środki, które trafiły bezpośrednio do spółki za papiery nowej emisji. Pieniądze z emisji zarząd zamierzał przeznaczyć na przejęcia innych firm produkcyjnych lub dystrybucyjnych, jednak tych zapowiedzi nigdy nie zrealizował. Informowano jedynie rynek o niewiążących rozmowach z kilkoma podmiotami, ale nie przyniosły one efektów. Ostatecznie zdecydowano o pozostawieniu środków w kapitale obrotowym spółki.

Od debiutu wartość rynkowa akcji Stelmetu spadła o prawie 70 proc.

Zejście Stelmetu z giełdowego parkietu wpisuje się w rynkowy trend ucieczki spółek z GPW jaki panuje od kilku dobrych lat. Najwięcej firm, bo aż 25, wycofano z obrotu w 2018 r. W 2019 r. o trzy mniej, a w tym roku – według danych GPW – mieliśmy już kilkanaście delistingów.