17 października minął rok od ostatniej zarejestrowanej aktywności ustawodawcy w zakresie polskiej ustawy o REIT-ach (było to sprawozdanie Komisji Finansów Publicznych, w którym wniesiono o uchwalenie projektu). Warto wrócić do tego tematu i spojrzeć na całość z szerszej perspektywy.
Polacy mają coraz więcej oszczędności (według NBP to 2 biliony zł, z czego aż 500 mld zł na rachunkach bieżących), co jest naturalną konsekwencją ponad 25 lat nieprzerwanego wzrostu gospodarczego. Można powiedzieć, że dla naszego społeczeństwa jako ogółu jest to w pewnym sensie sytuacja nowa, w której dopiero uczymy się funkcjonować.
Oszczędności się pojawiły, a pierwszym, naturalnym wyborem ich zagospodarowania jest lokata bankowa – co zresztą w pewnym sensie jest widoczne, gdyż szacunki mówią o 300 mld zł na lokatach i 500 mld zł na rachunkach bieżących. Problem pojawić się może w przypadku, kiedy oprocentowanie depozytów spada poniżej inflacji.
Patrząc zatem z dzisiejszej perspektywy, apetyt inwestycyjny na rynku mieszkaniowym to naturalna konsekwencja ekosystemu, w którym znaleźli się posiadacze kapitału. Nieruchomości stanowią pierwszy wybór po lokacie, a poczucie bezpieczeństwa budowane przez fakt posiadania trwałego aktywa (miejsca, gdzie zawsze można zamieszkać, więc jest jednocześnie dobrem konsumpcyjnym) z pewnością zostało dodatkowo wzmocnione faktem ciągłego wzrostu cen nieruchomości od 2016 r. Swoje dołożył też dodatni szok popytu w postaci pracowników z zagranicy. Nie było wyjścia, w Polsce zaczęto na masową skalę inwestować w nieruchomości mieszkalne, ponad 50 proc. wszystkich mieszkań kupiono za gotówkę.
To, co na Zachodzie postrzegane jako inwestycja alternatywna, u nas stanowi mainstream. W 2018 r. wydaliśmy na mieszkania 12 mld zł. Jeśli założymy, że połowa z tej kwoty to zakupy inwestycyjne, cztery takie lata wystarczą, aby inwestycje w mieszkania dorównały wartości wszystkich funduszy akcji na polskim rynku.