– Horyzont zwrotu z inwestycji wydłużył się w porównaniu z okresem przed 2013 rokiem w następstwie spadku cen zielonych certyfikatów i innych zmian w formach wsparcia dla OZE. Dzisiaj to często perspektywa ponad dziesięciu lat. Dla dużych graczy strategicznych z sektora energetycznego to nic nowego, ale inwestorzy prywatni i fundusze inwestujące w przeszłości w małe i średnie projekty, straciły w dużej mierze zainteresowanie polskim OZE. Nie chcą podejmować nadmiernego ryzyka wchodzenia na nasz rynek – argumentuje Kamyk. Duzi też starają się zarządzić ryzykiem związanym z niepewnością regulacyjną, np. angażując się w projekty bardziej zaawansowane lub wchodząc do nich z lokalnymi partnerami. Właśnie tak postąpił Equinor, kupując po 50 proc. w każdym z projektów Polenergii.
Słońce potrzebne w systemie
O ile jednak stworzone przez obie te firmy joint venture jest zapowiedzią możliwego napływu inwestorów w przyszłości, to obcy kapitał zagościł już na dobre w energetyce słonecznej. Być może jest to pokłosie zgłaszanych przez Polskie Sieci Elektroenergetyczne po kryzysie w systemie w sierpniu 2015 r., które wskazywało na zapotrzebowanie na ok. 2 tys. MW słonecznych mocy w naszym systemie. Dziś w fotowoltaice mamy zainstalowanych ok. 280 MW, łącznie z instalacjami prosumentów (mikrowytwórców produkujących i zużywających własną energię – red.).
W tegorocznej aukcji dla instalacji poniżej 1 MW rząd może zakontraktować kilkaset MW mocy z fotowoltaiki. Być może – wzorem lat poprzednich – zdominują ją inwestorzy zagraniczni. Z raportu „Rynek fotowoltaiki w Polsce 2018" wynika, że po dwóch poprzednich aukcjach (w 2016 i 2017 r.) największą liczbą projektów dysponuje ReneSola – chiński deweloper i producent modułów (ma 55 projektów do realizacji), Chatteris Investements – spółka z grupy Wento, związana z funduszem Enterprise Investors (ma 19 projektów), a także litewskie spółki Modus Energy (do końca tego roku zrealizuje ponad 40 farm) czy Sun Investment Group (43 projekty). – Polska to ostatni z dużych europejskich krajów, w których inwestycje fotowoltaiczne nie są jeszcze rozwinięte, bo nie były dostatecznie wspierane przez państwo. W ostatnich latach uległo to zmianie i pomoc państwa płynie coraz szerszym strumieniem do naszej branży – tłumaczy Deividas Varabauskas, dyrektor naczelny i wspólnik zarządzający SIG, który rozwija projekty także w Hiszpanii, Włoszech i na Węgrzech.
Patrzy też na możliwości inwestycyjne w innych krajach europejskich, a także w Stanach Zjednoczonych czy Ameryce Południowej. W Polsce SIG chce mieć do 2020 r. ponad 250 MW, wydając na przejęcia i budowę farm ponad 200 mln euro. – Planując wejście na rynek polski, analizowaliśmy otoczenie legislacyjne. Jego dzisiejszy kształt, a także kierunek, w którym wydaje się ono zmieniać, oceniamy jako pozytywny i bezpieczny dla naszych inwestycji – podkreśla Varabauskas pytany o niestabilność regulacyjną, na którą dotąd narzekali inwestorzy w OZE. Symptomy ocieplenia klimatu wokół zielonej energetyki powinny zachęcać instytucje do pożyczania kapitału pod takie inwestycje.
Z kolei państwowy koncern Lietuvos Energija ma zainwestować do 2030 r. ok. 6,2 mld euro, przeznaczając 45 proc. tej kwoty na instalacje OZE, także poza Litwą. Wśród możliwych kierunków zagranicznych szef spółki Darius Maikštenas wymienił także Polskę. Możliwe są zarówno inwestycje typu greenfield (od podstaw), ale także przejęcia funkcjonujących elektrowni wiatrowych, słonecznych, zasilanych biopaliwami czy pracujących w kogeneracji. Litwini chcą się również przyglądać polskim projektom na morzu.
Zdaniem Darii Kulczyckiej, dyrektorki w Konfederacji Lewiatan, dziś inwestorzy zagraniczni, widząc dotychczasową niestabilność regulacji dla OZE, wyceniają ryzyko biznesowe wyżej niż tylko jako pochodną kosztu zakupu aktywów. Wierzy ona jednak, że kapitał zagraniczny zacznie napływać szerszym strumieniem, jeśli stworzy się sprzyjające warunki. – Jesteśmy dużą gospodarką z przyrastającym zapotrzebowaniem na energię, więc nasz rynek jest dla nich atrakcyjny. Widać to po rosnącej liczbie uczestników kolejnych aukcji OZE, z których wielu pochodziło zza granicy, m.in. z Chin – argumentuje Kulczycka.