Międzynarodowi gracze mają apetyt na polskie ekoinwestycje

Energetyka › Globalne fundusze i koncerny energetyczne nie szczędzą dziś grosza na odnawialne źródła energii. Polskiemu sektorowi też się przyglądają. Ale ważą ryzyka wejścia na nasz niestabilny rynek. Aneta Wieczerzak-Krusińśka [email protected]

Publikacja: 02.08.2018 15:11

Foto: GG Parkiet

 

Jak wynika z raportu „Światowe trendy w inwestycjach w odnawialne źródła energii" (ang. Global Trends in Renewable Energy Investment 2018) przygotowanego przez Frankfurt School of Finance & Management we współpracy z Bloomberg New Energy Finance i Programem Narodów Zjednoczonych ds. Ochrony Środowiska, od 2004 r. świat zainwestował łącznie 2,9 biliona dolarów w zieloną energię. Z kolei raport KPMG „Great expectations. Deal making in the renewable energy sector" wskazuje na morskie farmy wiatrowe jako obecnie najatrakcyjniejsze cele inwestycyjne (wskazało je 43 proc. inwestorów ankietowanych przez firmę doradczą). W dalszej kolejności znalazły się energia wodna (39 proc.) i słoneczna (16 proc.).

Projekty farm słonecznych i wiatraki na Bałtyku mogą przyciągać także zagranicznych graczy do Polski. Już widać pierwsze jaskółki.

Bałtyk kusi gigantów energetycznych

Rywalizację o udział w projekcie bałtyckich farm wiatrowych Polenergii o łącznej mocy 1,2 tys. MW wygrał norweski Equinor (dawniej Statoil). Wśród zainteresowanych wymieniało się także szwedzkiego Vattenfalla i duńskiego Donga. Dwie ostatnie firmy nadal patrzą na Bałtyk. Jak ujawnia Maciej Stryjecki, prezes Fundacji na rzecz Energetyki Zrównoważonej (FNEZ), zarówno Vattenfall jak i Dong, ale też Innogy, Iberdrola i EDPR, potwierdziły chęć rozwijania morskiej energetyki wiatrowej w Polsce.

Może to być dobry prognostyk dla PGE i PKN Orlen posiadających projekty na różnym etapie zaawansowania, o mocy odpowiednio ok. 1 tys. MW i 1,2 tys. MW. Oni też będą szukać partnerów spośród doświadczonych na rynku graczy.

Wśród inwestorów zagranicznych nastroje są jednak dalekie od hurraoptymizmu. Można mówić raczej o wyczekiwaniu w blokach startowych i lekkim zniecierpliwieniu. – Nadal nie ma odpowiedzi na podstawowe pytania dotyczące uruchomienia projektów wiatraków na polskim morzu, np. związane z wdrożeniem systemu wsparcia, możliwością uzyskania warunków przyłączenia do sieci czy wolnych obszarach lub projektach do rozwijania – tłumaczy Stryjecki.

Mimo to międzynarodowi gracze są przekonani, że zielona energetyka na morzu będzie się w Polsce prędzej czy później rozwijać. Bo nasz kraj potrzebuje dużej ilości niskoemisyjnej, odnawialnej energii po akceptowalnej cenie, a turbiny na morzu taką mogą dostarczyć.

– Dlatego cały czas tacy gracze, jak EDPR, Iberdrola, Innogy czy Dong, biorą udział w organizowanych konferencjach i spotkaniach dotyczących przyszłości morskich farm w Polsce. Część z nich szuka także sposobów zabezpieczenia sobie miejsca na rynku – wskazuje ekspert FNEZ.

Niektóre firmy próbują rezerwować obszary na Bałtyku pod przyszły rozwój farm, nie czekając na plan zagospodarowania (obecnie projekt planu jest w konsultacjach). Jak wynika z naszych informacji, taką strategię przyjął hiszpański EDPR. Przyszłość takich projektów jest jednak uzależniona od ostatecznego kształtu planu zagospodarowania. Dlatego Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej alarmuje o okrojeniu w ostatniej wersji planu potencjału nawet o 4–5 GW do maksymalnie 7–8 GW.

Według szacunków FNEZ nawet przy obecnej wersji projektu jest jednak szansa na zbudowanie 8–12 GW na Bałtyku, w zależności od tego, czy na wyznaczonych obszarach o powierzchni ok. 2 tys. km kw., elektrownie będą budowane w zagęszczeniu 4 MW czy 6 MW na km kw.

Giganci dysponujący istotnymi budżetami na zieloną energetykę, tacy jak Equinor czy Shell, patrzą jednak na ten rynek globalnie. Starają się ocenić zapotrzebowanie na OZE w danym kraju, wysokość nakładów i perspektywę zwrotu z inwestycji. – W Polsce dwa z tych trzech elementów wskazywałyby na atrakcyjność rynku. Z jednej strony mamy do zrealizowania 15-proc. cel w zakresie odnawialnych źródeł energii, czego nie zakwestionował żaden decydent polityczny, z drugiej – koszty technologii spadają globalnie, a koszty pracy w Polsce pozostają niższe od tych na Zachodzie. Główną niewiadomą pozostają potencjalne przychody, na które wpływa m.in. system wsparcia zielonej energii – tłumaczy Krystian Kamyk z firmy doradczej A.T.Kearney. Biorąc pod uwagę dotychczasową niepewność regulacyjną, inwestorzy muszą się liczyć ze zmianami wprowadzanymi do systemów wsparcia także w przyszłości. Co prawda widzą, że po okresie stagnacji nadeszła odwilż i rząd przychylniejszym okiem spojrzał na odnawialne źródła. Nie spodziewają się jednak powrotu złotych czasów OZE w Polsce.

– Horyzont zwrotu z inwestycji wydłużył się w porównaniu z okresem przed 2013 rokiem w następstwie spadku cen zielonych certyfikatów i innych zmian w formach wsparcia dla OZE. Dzisiaj to często perspektywa ponad dziesięciu lat. Dla dużych graczy strategicznych z sektora energetycznego to nic nowego, ale inwestorzy prywatni i fundusze inwestujące w przeszłości w małe i średnie projekty, straciły w dużej mierze zainteresowanie polskim OZE. Nie chcą podejmować nadmiernego ryzyka wchodzenia na nasz rynek – argumentuje Kamyk. Duzi też starają się zarządzić ryzykiem związanym z niepewnością regulacyjną, np. angażując się w projekty bardziej zaawansowane lub wchodząc do nich z lokalnymi partnerami. Właśnie tak postąpił Equinor, kupując po 50 proc. w każdym z projektów Polenergii.

Słońce potrzebne w systemie

O ile jednak stworzone przez obie te firmy joint venture jest zapowiedzią możliwego napływu inwestorów w przyszłości, to obcy kapitał zagościł już na dobre w energetyce słonecznej. Być może jest to pokłosie zgłaszanych przez Polskie Sieci Elektroenergetyczne po kryzysie w systemie w sierpniu 2015 r., które wskazywało na zapotrzebowanie na ok. 2 tys. MW słonecznych mocy w naszym systemie. Dziś w fotowoltaice mamy zainstalowanych ok. 280 MW, łącznie z instalacjami prosumentów (mikrowytwórców produkujących i zużywających własną energię – red.).

W tegorocznej aukcji dla instalacji poniżej 1 MW rząd może zakontraktować kilkaset MW mocy z fotowoltaiki. Być może – wzorem lat poprzednich – zdominują ją inwestorzy zagraniczni. Z raportu „Rynek fotowoltaiki w Polsce 2018" wynika, że po dwóch poprzednich aukcjach (w 2016 i 2017 r.) największą liczbą projektów dysponuje ReneSola – chiński deweloper i producent modułów (ma 55 projektów do realizacji), Chatteris Investements – spółka z grupy Wento, związana z funduszem Enterprise Investors (ma 19 projektów), a także litewskie spółki Modus Energy (do końca tego roku zrealizuje ponad 40 farm) czy Sun Investment Group (43 projekty). – Polska to ostatni z dużych europejskich krajów, w których inwestycje fotowoltaiczne nie są jeszcze rozwinięte, bo nie były dostatecznie wspierane przez państwo. W ostatnich latach uległo to zmianie i pomoc państwa płynie coraz szerszym strumieniem do naszej branży – tłumaczy Deividas Varabauskas, dyrektor naczelny i wspólnik zarządzający SIG, który rozwija projekty także w Hiszpanii, Włoszech i na Węgrzech.

Patrzy też na możliwości inwestycyjne w innych krajach europejskich, a także w Stanach Zjednoczonych czy Ameryce Południowej. W Polsce SIG chce mieć do 2020 r. ponad 250 MW, wydając na przejęcia i budowę farm ponad 200 mln euro. – Planując wejście na rynek polski, analizowaliśmy otoczenie legislacyjne. Jego dzisiejszy kształt, a także kierunek, w którym wydaje się ono zmieniać, oceniamy jako pozytywny i bezpieczny dla naszych inwestycji – podkreśla Varabauskas pytany o niestabilność regulacyjną, na którą dotąd narzekali inwestorzy w OZE. Symptomy ocieplenia klimatu wokół zielonej energetyki powinny zachęcać instytucje do pożyczania kapitału pod takie inwestycje.

Z kolei państwowy koncern Lietuvos Energija ma zainwestować do 2030 r. ok. 6,2 mld euro, przeznaczając 45 proc. tej kwoty na instalacje OZE, także poza Litwą. Wśród możliwych kierunków zagranicznych szef spółki Darius Maikštenas wymienił także Polskę. Możliwe są zarówno inwestycje typu greenfield (od podstaw), ale także przejęcia funkcjonujących elektrowni wiatrowych, słonecznych, zasilanych biopaliwami czy pracujących w kogeneracji. Litwini chcą się również przyglądać polskim projektom na morzu.

Zdaniem Darii Kulczyckiej, dyrektorki w Konfederacji Lewiatan, dziś inwestorzy zagraniczni, widząc dotychczasową niestabilność regulacji dla OZE, wyceniają ryzyko biznesowe wyżej niż tylko jako pochodną kosztu zakupu aktywów. Wierzy ona jednak, że kapitał zagraniczny zacznie napływać szerszym strumieniem, jeśli stworzy się sprzyjające warunki. – Jesteśmy dużą gospodarką z przyrastającym zapotrzebowaniem na energię, więc nasz rynek jest dla nich atrakcyjny. Widać to po rosnącej liczbie uczestników kolejnych aukcji OZE, z których wielu pochodziło zza granicy, m.in. z Chin – argumentuje Kulczycka.

Ekspert A.T. Kearney studzi jednak ten optymizm. Według niego międzynarodowi gracze rozwijający fotowoltaikę raczej do nas nie zawitają w większej skali. Bo patrząc na mapę świata, widzą bardziej sprzyjające regiony dla takich inwestycji, np. w Afryce, na Bliskim Wschodzie czy na południu Hiszpanii, gdzie z instalacji będą mieli znacząco wyższą produkcję. Nawet zapowiedziane inwestycje ReneSola, które mogą osiągnąć w niedalekim czasie 55 MW, mimo ogromnego udziału w mocy zainstalowanej w fotowoltaice w Polsce, znikną w masie ok. 8,7 tys. MW zainstalowanych łącznie w naszym kraju.

Energetyka
EC Będzin z historyczną dywidendą, ale bez prezesa
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Energetyka
Czeski CEZ pozbędzie się udziałów w nowym projekcie jądrowym
Energetyka
Atomowe przymiarki rządu postępują, ale nie wszędzie
Energetyka
Koniec wiatrowego sporu między Polenergią, a Tauronem. Ugoda warta pół miliarda
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku
Energetyka
Atom razem z USA. Umowa na budowę zależy od pomocy publicznej
Energetyka
Jest umowa pomostowa z Amerykanami na polski atom