Gwoździem programu minionego tygodnia był czwartkowy odczyt inflacji w USA. Odczyt nie zawiódł inwestorów. Oczekiwano spadku wskaźnika CPI do 8 proc., a ten spadł do 7,7 proc. Reakcja wielu aktywów była natychmiastowa i zdecydowana: akcje i złoto w górę, a dolar i rentowności w dół. Nawet kryptowaluty, zmagające się z upadkiem giełdy FTX i obawami o stabilność całego ekosystemu, wyraźnie odżyły po publikacji odczytu. Rynek potrzebował optymistycznego akcentu i dostał go, jak prezent pod choinkę.
Z perspektywy wykresów kluczowe jest to, że sygnały przesilenia nabierają teraz coraz większej mocy. WIG20 oddalił się od średniej z 50 sesji na blisko 200 pkt, a do średniej z 200 sesji brakuje mu 100 pkt. Od październikowego dołka do poziomów z czwartkowego popołudnia indeks ten zyskał aż 25 proc. Umowna, 20-proc. granica hossy została już przekroczona. Oczywiście jest za wcześnie, by mówić o początku rynku byka, ale jeśli indeks przebije opór 1750 pkt, gdzie kumulują się poprzedni lokalny szczyt i wspomniana długoterminowa średnia, to używanie słowa na „h” będzie coraz bardziej zasadne.
Warto zwrócić uwagę, że znakomicie radził sobie ostatnio także DAX. Pisaliśmy tydzień temu o jego relatywnej sile i przełamaniu linii trendu spadkowego. W ostatnich dniach sforsował też dzienną dwusetkę i znalazł się po raz pierwszy od czerwca powyżej 14 000 pkt. A skoro u sąsiada dzieje się tak dobrze, to być może pójdziemy jego śladem?
Nastroje chłodzi nieco zachowanie drugiej i trzeciej linii GPW. Ani mWIG40, ani sWIG80 nie reagowały na amerykańską inflację, jak WIG20. Oba indeksy wyhamowały pod lokalnymi oporami, co sugeruje, że paliwa do zwyżek trochę brakuje. Być może tym razem to cięższa szarża rusza pierwsza i wyznaczy ścieżkę tej lżejszej. Byłoby to mile widziane, bo inwestorzy z Warszawy zasłużyli na coś więcej niż hossa spółek Skarbu Państwa.