Niedawno zainwestował pan 1,5 mln zł w akcje Atalu, spółki kierowanej od lat niezmiennie przez ojca Zbigniewa Juroszka. W kwietniu, na fali paniki na rynkach, kurs Atalu spadł z ponad 40 do 24 zł, pan zawierał transakcje po 32,5 zł, dzisiejsza wycena to 33 zł. Czy to wciąż dobry moment, by kupować papiery deweloperów mieszkaniowych? Od dołka wyceny wielu firm mocno odbiły i wydaje się, że trwający kilka lat boom na mieszkania się skończył...
Z Atalem jestem związany bardzo długo, do zeszłego roku byłem wiceprezesem, przeszedłem do rady nadzorczej, by skupić się na zarządzaniu innymi biznesami, m.in. firmą bukmacherską STS. Moje zakupy akcji Atalu to nie szukanie okazji inwestycyjnej, tylko bardziej z tego, że mam wolne środki i staram się je zainwestować w to, co jest w danym momencie najsensowniejsze. Nie patrzę, czy kupiłem po 32,5 zł, a mogłem po 25 zł, bo średnią zakupów i tak mam niższą. Bardzo wierzę w spółkę i patrząc dziś na to, co się dzieje na giełdzie, jak są już wyceniane spółki w Ameryce, co się dzieje na polskim parkiecie, jaki jest udział Skarbu Państwa, szukałem inwestycji, która będzie dobra na lata – wiem, że Atal jest świetnie zarządzaną firmą, a perspektywy dla deweloperów sa bardzo dobre.
Przy takim oprocentowaniu lokat, gdzie dziś Polacy mają lokować pieniądze, jeśli nie w mieszkania? Jaka jest alternatywa? Fundusze inwestycyjne czy obligacji nie są dziś raczej postrzegane jako atrakcyjne, giełda nie jest rozumiana. Pewnie więc Polacy wrócą do kupowania mieszkań – bo to biznes prosty i przewidywalny, wpisany w kuluturę.
Reasumując, uważam, że dziś inwestycja w dobrą spółkę deweloperską w perspektywie lat jest dobra. Atal płaci dywidendy – w tym roku z naturalnych względów zysk został w firmie. Wydaje mi się, że mamy przed sobą kilka dobrych lat – i chciałbym być tego beneficjentem.