Rynek maklerski przez 30 lat funkcjonowania przeszedł głębokie zmiany. Z pierwszej sesji można zapamiętać chociażby przejętych brokerów w czerwonych szelkach, którzy notowali zlecenia na kartkach. Przez kolejne lata branża rosła wraz z rozwojem rynku. Coraz więcej spółek na giełdzie, wielkie prywatyzacje, a co się z tym wiąże – napływ nowych klientów powodował, że maklerzy mieli pełne ręce roboty. Punkty obsługi klientów (POK) tętniły życiem i przez lata były wręcz miejscami kultowymi. Z czasem jednak obraz ten zaczął się zmieniać. Postęp technologiczny sprawił, że handel przeniósł się z POK do domów, gdzie każdy mający internet sam mógł wystawiać zlecenia giełdowe. Jakby tego było mało, giełda zaczęła tracić blask. Rynkowy marazm, brak znaczących IPO, afery z udziałem niektórych firm spowodowały, że klientów w biurach i domach maklerskich nie tylko nie przybywało, ale wręcz zaczęło ubywać. POK coraz częściej świeciły pustkami, a sami brokerzy coraz częściej rezygnowali z utrzymywania sieci sprzedaży.
Same POK też zmieniły charakter. Przestało to być głównie miejsce handlu, a stało się centrum informacji i wiedzy. Przystosowały się one do zmieniającego się otoczenia i oczekiwań klientów. Problem jednak w tym, że w ciągu ostatniego roku to otoczenie znowu się zmieniło i to bardzo radykalnie. Z jednej strony jest to oczywiście długo oczekiwana hossa w branży maklerskiej. Najlepszy tego dowodem jest chociażby wyraźny wzrost liczby rachunków maklerskich w firmach, które skupiają się na obsłudze inwestorów indywidualnych, czy też dużo większy udział tej grupy w obrotach na GPW. Z drugiej strony mamy natomiast ograniczenia bezpośrednich spotkań i jeszcze mocniejsze uwypuklenie roli internetu. Czy w tym kontekście firmy inwestycyjne znów będą musiały sobie odpowiedzieć na pytanie o rolę maklerów przy obsłudze klientów?
Trend od lat jest jednoznaczny
Być może gdyby nie fakt, że pandemia ograniczyła możliwości bezpośrednich spotkań, POK znów by odżyły. O powrocie do przeszłości jednak nie mogłoby być mowy. W ciągu ostatnich 12 miesięcy na rynku co prawda pojawiło się wielu nowych klientów, ale też są oni coraz młodsi. Internet, smartfon dla nich to nie tylko dodatek, ale wręcz całe życie i miejsce, w którym można wszystko załatwić. Wyraźniejszy skręt w kierunku kanałów zdalnych widać też w statystykach GPW. W II półroczu 2020 r. 91 proc. rachunków maklerskich można było uznać za konta internetowe. To najwyższy wynik w historii. 75 proc. zleceń na rynku akcji zostało w tym czasie złożonych przez internet. Dla samych inwestorów indywidualnych odsetek wyniósł 85 proc. Przed pandemią było to zazwyczaj poniżej 80 proc.
Sami brokerzy podkreślają, że internet jest absolutnie dominującym kanałem. – Od wielu lat nasi klienci ponad 90 proc. zleceń składają online. Dlatego obsługa zdalna – zarówno telefoniczna, jak i mailowa – to w Santander Biuro Maklerskie standard. Część klientów to inwestorzy bardzo samodzielni, którzy chcą w prosty i szybki sposób zawierać transakcje. Oni też najczęściej korzystają z aplikacji Inwestor mobile, która to maksymalnie ułatwia – wskazuje Marcin Pęczek, menedżer zespołu transakcji maklerskich Santander BM. Trend od kilku lat jest jednak jednoznaczny i jak przekonują przedstawiciele branży, pandemia nie wywołała rewolucji.