W ostatnich dniach na większości parkietów przeważały dobre, a miejscami nawet bardzo dobre nastroje. Wydawało się, że negatywne czynniki, takie jak jastrzębie zapowiedzi głównych banków centralnych, konsekwencje szalejącego omikrona czy perspektywa spowolnienia dynamiki wzrostu globalnej gospodarki, straciły na znaczeniu.
Tak było aż do czwartku, gdy ogłoszono, że w styczniu inflacja konsumencka w Stanach Zjednoczonych wyniosła aż 7,5 proc., podczas gdy spodziewano się jej wzrostu z 7 do 7,3 proc. Wyższy, niż oczekiwano, był także wzrost inflacji bazowej, która sięgnęła 6 proc.
Informacja ta spowodowała trochę nerwowości na rynku walutowym, ale ostatecznie dolar trochę zyskał na wartości. Mocno w dół poszły natomiast ceny papierów dłużnych, w efekcie czego rentowność dziesięcioletnich amerykańskich obligacji skarbowych z impetem sforsowała 2 proc., czyli poziom widziany ostatnio latem 2019 r. Mocne, sięgające po około 2 proc. spadki zaliczyły także główne indeksy nowojorskiej giełdy. To sprawiło, że w skali pierwszych czterech sesji minionego tygodnia S&P 500 zwyżkował o symboliczne 0,1 proc., Dow Jones o 0,4 proc., a Nasdaq Composite wzrósł o 0,6 proc.
W Europie górą byki
Bardzo dobre nastroje dominowały na głównych parkietach naszego kontynentu. Indeks we Frankfurcie zwyżkował o 2,6 proc., a paryski CAC40 i londyński FTSE250 szły w górę po nieco ponad 2 proc. Widać więc, że pogorszenie się nastrojów po ubiegłotygodniowych jastrzębich tonach, płynących z EBC, poszły już w zapomnienie, tym bardziej że do realizacji konkretnych działań jeszcze pewnie daleko. W trakcie pierwszych czterech sesji minionego tygodnia o 1,7 proc. w górę szedł indeks rynków wschodzących, choć czwartkowe przekroczenie przez ETF na MSCI Emerging Markets poziomu 50 pkt sprowokowało dość mocną kontrę niedźwiedzi. Na giełdzie w Szanghaju zwyżka sięgała 3,7 proc., ale biorąc pod uwagę przekraczający 4,5 proc. spadek z poprzedniego tygodnia, trudno to uznać za wydarzenie przełomowe. Trend na tym rynku nadal pozostaje spadkowy.
Nierówne odbicie na Książęcej
Po trzech tygodniach spadków warszawski parkiet doczekał się wzrostowego odreagowania. Jego siła była mocno zróżnicowana, w zależności od segmentu rynku. Sytuacja wciąż jednak daleka jest od optymizmu. Indeks największych spółek zyskał do czwartku 1,8 proc., jednak nastroje były zmienne, a bykom nie udało się doprowadzić WIG20 do pokonania 2250 pkt. W przypadku wskaźnika szerokiego rynku, który zwyżkował o 1,2 proc., odreagowanie zaczyna przybierać formę ruchu w bok, choć i tu także mieliśmy okazję obserwować spore wahania. WIG zdołał utrzymać się powyżej 67 500 pkt, ale trudno to uznać za wielkie osiągnięcie. Charakterystyczna nie tylko dla ostatnich dni jest słabość segmentu małych i średnich firm. mWIG40 do czwartku zniżkował o 0,2 proc. Od trzech tygodni próby powrotu powyżej są albo nieudane, albo niezbyt przekonujące. Podobnie jest w przypadku najmniejszych spółek. sWIG80 niemal nie zmienił wartości, a więc przekraczające 2 proc. odbicie z poprzedniego tygodnia okazuje się na razie ruchem jednorazowym. Powrót indeksu powyżej 20 000 pkt pozostaje marzeniem byków. Naszemu rynkowi pomagała dobra atmosfera w światowym otoczeniu, ale także umocnienie się złotego, wspierane przez decyzję Rady Polityki Pieniężnej o kolejnej podwyżce stóp procentowych oraz deklaracje prezesa NBP o woli kontynuacji zacieśniania warunków monetarnych. Wystarczy zwrócić uwagę na sięgający 3,7 proc. skok WIG20 przeliczonego na dolary, dzięki któremu wskaźnik ten odrobił już połowę strat, jakie poniósł w drugiej połowie stycznia i najwyraźniej szykuje się do powrotu do dynamicznej tendencji wzrostowej, zainicjowanej jeszcze w pierwszych dniach grudnia ubiegłego roku. MSCI Poland rósł o 2,7 proc., dotrzymując kroku swemu światowemu odpowiednikowi.