Leczenie objawowe czy próba radykalnej kuracji?

Administracja amerykańska przedstawiła plan reformy systemu nadzoru i regulacji rynków finansowych. Diabeł tkwi jednak w szczegółach, a jest ich wiele w 85-stronicowym dokumencie

Publikacja: 02.07.2009 08:07

Leczenie objawowe czy próba radykalnej kuracji?

Foto: GG Parkiet

Po pierwsze, rząd chce, żeby znacznie zwiększona została rola Fedu. Ma on nadzorować największe instytucje finansowe USA, takie, których upadek byłby groźny dla gospodarki amerykańskiej i całego systemu finansowego. Będzie mógł również pożyczać im pieniądze lub przejmować udziały, ale wyłącznie po uzyskaniu zgody Departamentu Skarbu. Po drugie, powstać ma Consumer Financial Protection Agency (Agencja Finansowej Ochrony Konsumenta) nadzorująca kredytodawców, wystawców kart kredytowych i inne tego typu instytucje. Ma chronić konsumentów przed nadużyciami instytucji rynku finansowego. Będzie mogła wymierzać grzywny i zezwalać stanom USA na uchylanie regulacji ostrzejszych od rozwiązań federalnych.

Po trzecie, ma powstać rada (w jej skład wchodziliby przedstawiciele organów regulacyjnych, łącznie z Fedem), której rolą byłoby uzgadnianie podejmowanych kroków i czuwanie nad całością systemu.

Uzupełnieniem tych trzech filarów mają być kolejne regulacje. Rząd chce, żeby wzrosły wymagania odnośnie do kapitału własnego instytucji finansowych. Chce też doprowadzić do zwiększenia przejrzystości funduszy hedgingowych. Regulacjami ma też zostać objęty rynek instrumentów pochodnych, dotychczas nimi nieobjętych. Chodzi o derywaty, które można uznać za standaryzowane.

Ich rozliczeniem miałaby się zająć nowa instytucja clearingowa. Wątpliwości wyraża nawet Mary Schapiro, szefowa SEC, twierdząc, że bardzo trudno odróżnić produkt standaryzowany od dopasowanego do klienta. Poza tym można się obawiać, że chcące uniknąć nadzoru instytucje będą tworzyły derywaty tak, żeby nie można było ich uznać za standaryzowane.

Podobno 40 proc. zysku takich firm, jak Goldman Sachs czy Morgan Stanley pochodzi właśnie z handlu derywatami, więc będą one zwalczały wszelkie pomysły na regulacje rynku. Mam olbrzymie wątpliwości co do tego, czy w efektywny sposób uda się uregulować rynek, który Bank Rozliczeń Międzynarodowych (BIS) szacuje na około 600 bln USD, a przecież tak naprawdę to on jest tą tykającą bombą, mogącą wysadzić w powietrze system finansowy, o której już w 2002 roku mówił Warren Buffet (wtedy rynek ten był sześć razy mniejszy).

Nie mówi się też w tym dokumencie o komputerowym automatycznym inwestowaniu. Nie zapowiada się znacznego zwiększenia depozytów na rynkach kontraktów. A przecież to właśnie tam są zalążki przyszłych kryzysów.

Proponuje się jedynie, by w celu zwiększenia odpowiedzialności instytucji finansowych twórcy instrumentów pochodnych, takich jak obligacje bazujące na kredytach hipotecznych (CDO), byli zobowiązani do zatrzymania pięcioprocentowego udziału w instrumentach bazowych (tak by część ryzyka pozostała u nich). Tyle tylko, że jest to naprawdę minimalna część i nikogo to nie zniechęci do tworzenia dziwnych produktów. Propozycje zawierają też procedury postępowania w wypadkach takich jak AIG - kiedy upadek firmy może zagrozić całemu systemowi. To zdecydowanie dobry kierunek, ale nie wiemy, co z niego zostanie po pracach Kongresu.

[srodtytul]Tylko w USA[/srodtytul]

Niestety, ma to być reforma wyłącznie amerykańskich rynków finansowych. Unia Europejska będzie miała swoją, a inne kraje być może coś w swoich przepisach zmienią, ale nie jest to wcale pewne. Takie niejednolite reformy przypominać będą sieć z olbrzymi dziurami, przez które może przepłynąć niejeden finansowy rekin. Żyjemy wszak w erze globalizacji, a kapitały z szybkością błyskawicy swobodnie przemieszczają się po całym globie. Poza tym większa władza Fedu w tym nowym systemie wcale nie musi zwiększyć jego bezpieczeństwa. Przecież rola Fedu w wykreowaniu ostatnich dwóch baniek spekulacyjnych i w tolerowaniu budowania obecnego kryzysu była olbrzymia. Od zwiększenia władzy nie przybędzie kompetencji i odwagi. Dodatkowo można mieć wątpliwości, czy wiele rozproszonych instytucji będzie w stanie sprawować nadzór efektywnie.

Wygląda na to, że w planach reformy nie ma powrotu do rozdziału bankowości inwestycyjnej i regularnej. Owszem, zapowiada się poddanie bankowości inwestycyjnej regulacjom, ale nie znalazłem w propozycjach dążenia do kompletnego rozdzielania instytucjonalnego działalności bankowej i inwestycyjnej. Przypominam, że taki rozdział został wprowadzony ustawą Glass-Steagalla w 1933 roku, a anulowany w listopadzie 1999 roku. Od tego właśnie momentu zaczęło się nieprzytomne zadłużanie banków i lewarowanie na niespotykaną skalę.

Anulowanie tej ustawy było jedną z przyczyn kryzysu sektora finansowego, można więc tylko wyrazić olbrzymie zdumienie, że nie powrócono do dobrych rozwiązań. Osoby całe lata działające na rynku finansowym pytały, dlaczego takie rozwiązanie jest szkodliwe. Zdarzyło mi się usłyszeć, że to, co było dobre dawniej, nie musi się sprawdzać obecnie.

Skoro takie są wątpliwości, to może warto wytłumaczyć, o co chodzi. Ustawa Glass-Steagalla (wynik krachu lat 30. ubiegłego wieku) doprowadziła do tego, że bank A musiał zajmować się tylko typową działalnością bankową. Bank B był bankiem inwestycyjnym, który ryzykował pieniądze swoje i klientów, inwestując je na różnych rynkach.

Jak wiadomo, inwestycje są o wiele bardziej ryzykowne niż prosta działalność kredytowo-depozytowa, ale to właśnie ten ostatni nudny biznes napędza gospodarkę. Załóżmy, że bank B upada, bo źle inwestował pieniądze. Bank A prowadzi jednak działalność nawet o jotę nie zmieniając swojej polityki. Jeśli połączymy bank A z B (stan po 1999 roku), to upadłość części B zaraża A i problem ma cały system, a za nim cała gospodarka. Jak można tego nie rozumieć?

[srodtytul]Reforma elit[/srodtytul]

Pamiętać też trzeba o tym, że reformę planują ci sami ludzie, którzy od wielu lat należą do elity USA. Nierzadko są to osoby wcześniej bardzo silnie związane z rynkami finansowymi. Bardzo wątpliwe, by projektowane przez nie reformy zlikwidowały możliwość osiągania nienależnych zysków przez różnego rodzaju fundusze, banki czy inne instytucje tego rynku.

Dlatego też nie tknięto sprawy wynagradzania zarządów spółek. I nie chodzi mi nawet o wysokość wynagrodzeń (w wielu wypadkach absurdalnie wysoką) czy o odprawy, lecz przede wszystkim o to, że wynagrodzenia za bardzo zależą (i będą zależeć) od opcji na akcje przyznawane pracownikom. Zależność zarządu od ceny akcji prowadzi do szukania szybkich, krótkoterminowych zysków, do podejmowania nadmiernego ryzyka. Wszystko po to, żeby szybko zarobić tyle, by do końca życia wystarczyło posiadaczowi opcji i jego rodzinie (a może i wnukom).

Niektórzy ekonomiści twierdzą, że wystarczy zmusić (przyjmując odpowiednie regulacje prawne) instytucje finansowe do utrzymywania odpowiedniego poziomu kapitału, żeby nie było potrzebne zwiększanie regulacji. Śmiem wątpić. Jeśli zmusi się inwestorów do zapewnienia odpowiednio dużego kapitału instytucji, której są udziałowcami (akcjonariuszami), to albo szybko sprzedadzą akcje i zainwestują kapitały w inną branżę, albo będą dążyli do szybkiego odzyskania zainwestowanego kapitału. A to zmusi zarządy do podejmowania nadmiernego ryzyka i wrócimy do punktu wyjścia.

[srodtytul]Co zrobi Kongres?[/srodtytul]

Nie należy też wierzyć w to, że nawet te (niezbyt ambitne) zamierzenia administracji Baracka Obamy zostaną przyjęte przez Kongres. Już słychać o buncie (nawet w szeregach demokratów). Spotkanie Timothy’ego Geithnera, sekretarza skarbu USA, z senacką komisją Kongresu ds. bankowości pokazało, że proponowane rozwiązania mają wielu potężnych wrogów. Mówi się, że rynek będzie przeregulowany, że Fed dostanie zbyt dużo władzy, rząd będzie się za bardzo wtrącał do działania rynków.

Częściowo to prawda, bo Rezerwa Federalna jest instytucją prywatną, niekontrolowaną przez nikogo i nieodpowiadającą przed nikim, ale jednak to jedynie pretekst. Protestuje też sam Fed, bo projekt zakłada "przegląd" jego struktury i obsady 12 regionalnych banków. To bardzo się członkom Rezerwy nie podoba, bo boją się utraty niezależności. Bardzo niezadowolona jest American Bankers Association (stowarzyszenie bankowców), bo obawia się, że Consumer Financial Protection Agency będzie nadmiernie ingerowała w działalność banków.

Przeciwników nowych regulacji rynków finansowych w USA jest wielu. Są to potężni przeciwnicy. Mają równie potężnych sojuszników. W końcu niemal 40 tysięcy lobbystów działających w USA musi zarobić na chleb, a sektor finansowy ma czym płacić i bardzo nie chce zwiększenia regulacji.Można przyjąć zakład, że to, co dostanie w końcu roku (takie jest założenie) do podpisu Barack Obama, będzie się znacznie różniło od oryginału. Będzie też bardzo ładnie wyglądało, ale pożytki wynikające z takich regulacji mogą być tylko pozorne lub w najlepszym razie częściowe. Podobno zawsze lepiej jest mieć coś niż nic, ale w tym wypadku to "coś" może nawet szkodzić. Dlaczego? Bo może działać uspokajająco, a nie powinno.

Analizy rynkowe
Prześwietlamy transakcje insiderów. Co widać między wierszami?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Analizy rynkowe
Co czeka WIG w 2025 roku? Co najmniej stabilizacja, ale raczej wzrosty
Analizy rynkowe
Marże giełdowych prymusów w górę
Analizy rynkowe
Tydzień na rynkach: Rajd św. Mikołaja i bitcoina
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Analizy rynkowe
S&P 500 po dwóch bardzo udanych latach – co dalej?
Analizy rynkowe
Czy Święty Mikołaj zawita w tym roku na giełdę?